środa, 27 listopada 2013

NASZA BOŚNIA, NASZA HISTORIA

W Osieczowie i Tomisławiu pod Bolesławcem wciąż żyją Polacy, którzy urodzili się w Bośni i mówią po serbsko-chorwacku. Marek Sadowski i Mateusz Cuber zebrali ich wspomnienia. W następstwie ich projektu w tych wsiach zaczęło działać Koła Chłopa.

Z Markiem Sadowskim rozmawia Agnieszka Wójcińska
- Łącząc siły dwóch wsi Osieczowa i pobliskiego Tomisławia zrealizowaliście przy wsparciu Towarzystwa Inicjatyw Twórczych „ę” projekt „Moja wieś, moja tożsamość”. Skąd wziął się pomysł?
- Wszystko zaczęło się od mojej teściowej, Bronisławy z domu Pławiak, która ma w tej chwili 85 lat. Od 1946 roku mieszka w Polsce, ale urodziła się w Bośni. Jest Polką.
- Już to brzmi ciekawie.
- Jej dziadek, Józef Pławiak w 1898 roku wyemigrował z Ukrainy do Bośni. W Galicji wtedy ciężko się było utrzymać, szczególnie jeśli miało się większą rodzinę i mało ziemi, bieda panowała straszliwa. Część ludzi wyjeżdżała na saksy do Stanów Zjednoczonych, ale był taki okres, kiedy Austria wykupiła Bośnię od Turków i nie wiedziała co z nią zrobić. Postanowiła rozdać trochę ziemi narodom, które mają pojęcie o rolnictwie. Bośnia była zaludniona przez Turków i Serbów, którzy w większości nie uprawiali ziemi, a zwierzęta hodowali w lesie. W pierwszym rzucie wyjechało do Bośni ponad 10 tysięcy Polaków. Osiedlili się tam też Niemcy, Czesi, Węgrzy i wiele innych narodowości.
- Prawdziwy tygiel.
- Miejscowości były początkowo mieszane, na przykład polsko-rosyjskie. Ale dochodziło do sporów religijnych, więc z czasem stwierdzono, że trzeba dawać ziemię jednej narodowości. Rodzice mojej teściowej zamieszkali w miejscowości Kunova, wyłącznie polskiej. Moja teściowa do Polski wróciła w wieku 18 lat, sporo pamięta i lubi opowiadać różne historie stamtąd. Stwierdziliśmy, że trzeba coś z tym zrobić. Powstała pierwsza z naszych książek „Bośnia, wątpliwy raj”.
- Dlaczego wątpliwy?
- Polacy mieli naobiecywane, że dostaną tam ziemię, będą zwolnieni z podatku. Prawda była nieco inna. Przybyli po innych narodowościach, które pobrały ziemie bardziej urodzajne, więc zostały im lasy. Musieli je karczować, wybudować sobie domy, a wszystko w ciągu 3 lat, bo potem byli już zobowiązani normalnie płacić podatki. Ci, którym się udało, w kolejnych pokoleniach mieli dobre życie. Rodzina mojej teściowej miała młyn, suszarnię owoców. Ale w 1941 roku Hitler utworzył tam Państwo Chorwackie. Zaczęły się waśnie miedzy Chorwatami i Serbami. Polacy musieli opowiedzieć się po którejś stronie –Chorwatów, katolików, którzy byli za Niemcami albo Serbów, którzy byli prawosławni, więc nie było im do końca po drodze. Skończyło się tak, że wstąpili do partyzantki Tity, która była zwalczana przez jedną i drugą stronę. Po wojnie, mimo że mieli tam dobre warunki materialne, nie bardzo mogli zostać, byli ścigani, zdarzały się samosądy. Wrócili do Polski, na Ziemie Odzyskane. Spisane przez nas na własną rękę, jeszcze przed rozpoczęciem projektu, wspomnienia rozeszły się bardzo szybko po rodzinie. Okazało się, że to był świetny pomysł, młodsze pokolenia w ogóle nie znały tej historii.
- Skąd to zainteresowanie?
- Każdy chce wrócić do korzeni, zobaczyć, co było wcześniej. Choć Osieczów, gdzie mieszka moja teściowa i Tomisław są zamieszkane przez potomków tych, którzy przybyli z Bośni, ten temat w ogóle nie był poruszany – nie było żadnych imprez, opracowań, kompletnie nic. Gdy powstała pierwsza książka, wpadliśmy na pomysł, żeby w działania wokół powrotu do historii włączyć mieszkańców tych miejscowości. Napisaliśmy wniosek, żeby ich zaktywizować. Proszę sobie wyobrazić, że żyje tam jeszcze ponad 40 osób, które władają językiem serbsko-chorwackim.
- Jak wyglądał projekt, na który złożyliście wniosek?
- Składał się z dwóch części. W jednej gromadzone były wspomnienia i zdjęcia, w drugiej przepisy kulinarne. Stwierdziliśmy, że wspomnienia najlepiej będzie zbierać w oparciu o szkołę, przez dzieci. One mają rodziców, dziadków, są łącznikiem. Na Dzień Babci i Dziadka, zorganizowaliśmy wspólnie z nauczycielami imprezę „Kuferek wspomnień”, gdzie prezentowaliśmy pamiątki, zdjęcia, piosenki i opowieści zebrane przez dzieci. A poza szkołą zdjęcia i wspomnienia zbierała Józefa Wielbińska, emerytowana dyrektorka szkoły.
- A przepisy?
- Kulinariami zajmował się mój partner w projekcie, syn brata bliźniaka mojej żony, Mateusz Cuber, który jest zawodowym kucharzem. Informacje o potrawach zbierali wraz z moją córką Martyną Sadowską. Wydali książeczkę z przepisami na potrawy, które gotowali Polacy w Bośni. Zrobili też warsztaty, gdzie pokazywali, jak te dania przygotowywać.
- To były potrawy przywiezione przez nich z Ukrainy czy bośniackie?
- Mieszane. Adaptowane przez polskie gospodynie do tamtejszych warunków. Tam jest inny klimat, rosną inne warzywa, np. dynie, których na Ukrainie kiedyś nie było, arbuzy, całkiem inna jest kukurydza, owoce są bardziej słodkie. Powstały nowe dania, jak polenta z wykorzystaniem owoców, kaszy jaglanej, kukurydzianej. Sztandarowymi potrawami były pita, peczenica i rakija. Peczenica to świnia pieczona, a rakija, wódka własnej produkcji, która była w Bośni legalna. We wsi każdy robił zacier z owoców, a potem jeździł Serb ze swoim sprzętem i przerabiał ten zacier na rakiję. W zamian brał jedną dziesiątą.
- A pita?
- Cienkie ciasto z mąki, wody i oleju – jak greckie ciasto filo, do którego dodawano to, co było, najczęściej dynię, ale też jabłka, inne owoce i zwijano, a potem pieczono. Były pity na słodko i na słono. Do dziś można je zjeść w Osieczowie i Tomisławiu.
- Jakie były reakcje na wasz projekt?
- Kiedy we wrześniu zeszłego roku zaczynałem z Mateuszem zbierać wspomnienia, wszyscy mówili, że się nie uda. Z czasem ludzie sami zaczęli się zgłaszać, a jeszcze to mam, to mi się przypomniało. Udało się zebrać mnóstwo historii i zdjęć od ludzi urodzonych w Bośni, którzy jeszcze żyją. Od Pani Antoniny Puzio, rocznik 1919, spisaliśmy nawet przebieg prawdziwego wesela polskiego tam, na którym była druhną, z przyśpiewkami, ze wszystkim. Historie, które ci ludzie tam przeżyli, były niesamowite. Proszę sobie wyobrazić, że ojciec jednej z mieszkanek Osieczowa w 1942 roku został zabity przez czetników, kiedy jechał po sól, wówczas bardzo drogą, bo kilogram kosztował wtedy tyle, co krowa. Jej rodzina nie znała tej historii do końca życia, a my wygrzebaliśmy wszystko, nawet dokładną datę jego śmierci z archiwum w Bośni i Hercegowinie. Takich opowieści z życia wziętych zebraliśmy mnóstwo.
- Kiedy pan zauważył jest przełom, ludzie zaczęli w projekt wierzyć?
- Po pierwszej imprezie w grudniu, przed Świętami. Było podsumowanie konkursu zdjęć, które robiły dzieci w okolicy i wystawa zdjęć klasowych ze szkoły w Tomisławiu od 1946 roku. Udało się ich zebrać ponad 400. Było 8 dużych tablic ze zdjęciami ułożonymi dziesiątkami lat i jak ludzie zaczęli oglądać się na tych fotografiach, komentować: „a to mój ojciec w 1950”, to się furtka otworzyła. Zebraliśmy fantastyczne fotografie: ludzie na wozach konnych z lat 50-tych, motorach, pierwsze samochody, ciągniki, ludzie z urządzeniami rolniczymi. W projekcie planowaliśmy tylko wystawę, ale szkoda było zmarnować tyle materiału. Powstała kolejna książka, „Nasza Bośnia” - opowieści mieszkańców Grabacznicy i Rakosztaka wsi w Bośni położonych obok Kunovy, z której wywodzą się mieszkańcy Osieczowa i Tomisławia. Tak jak pierwszą, napisała ją dla nas Janina Zimirska, autorka bajek i opowiadań dla dzieci. Okazało się, że to poczytna sprawa. Zostało nam ponad 300 zdjęć związanych z historią Osieczowa, Tomisławia i Grabacznicy, więc planujemy kolejną pozycję drukarską.
- Projekt zakończył się festynem „Bośniackie klimaty” 8 czerwca tego roku.
- Ponad 40 osób włączyło się w jego organizację, starsi i młodzież, oba sołectwa, radni. A przyszło ponad 2000. Aż byłem zaskoczony. Udało nam się zaprosić ambasador Bośni i Hercegowiny, panią Koviljkę Špirić. To było fantastyczne. Miała możliwość spotkać się ze starszymi ludźmi, którzy mówią w jej języku, po serbsko-chorwacku. Odbyły się pokazy rzemiosł, warsztat kulinarny i występy zespołów kultywujących kulturę bałkańską. Była peczenica i pity zrobione przez mieszkańców.
Wcześniej we wsi nie było Koła Gospodyń Wiejskich ani żadnej innej organizacji. Po imprezie powstał pomysł, żeby utworzyć organizację, która będzie dalej wspierać te działania, ciągnąć temat historii. Powstało Koło Chłopa, prawdopodobnie pierwsze w Polsce. Jestem szczęśliwy, że chłopy będą się zbierać i zamiast piec ciasto, na przykład szykować pokazy dawnych rzemiosł.
- Kim są członkowie Koła?
- Jest człowiek, który prowadzi mały prywatny skansen, właściciel przedsiębiorstwa transportowego, jest pan, który bardzo interesuje się historią, jest człowiek, który ma starą młocarnię, mamy sportowca, radnego, sołtysa. Wszyscy oni chcą coś robić, działać i mają już pomysły. W przyszłym roku chcą wyjechać do Bośni, do miejscowości swoich przodków, które już nie istnieją. Za zgodą władz serbskich chcieliby na cmentarzu w Grabasznicy postawić krzyż i tablicę upamiętniającą polskich mieszkańców. Część członków Koła chodziła kiedyś jako kolędnicy. Chcą to wskrzesić. Odtworzyli teksty kolędnicze, jeszcze z Bośni i w tym roku wystąpią w szkole, co będzie połączone z Wigilią dla seniorów. 

- Zazwyczaj to kobiety są aktywniejsze w takich oddolnych inicjatywach.  Jak to się stało, że u was pałeczkę przejęli mężczyźni?
- Sołtys wsi Osieczów Tadeusz Marek jest bardzo prężny, we wsi Tomisław działa bardzo aktywnie Mirosław Kusy - radny. Zebrali wokół siebie mężczyzn, którzy chcą coś robić. Zdarzało im się wspólnie organizować bale Sylwestrowe, dożynki, wigilie dla seniorów. Teraz powstaje też Koło Gospodyń Wiejskich, będziemy współpracować.


Marek Sadowski, rocznik 1956. Przez 20 lat  pracował jako nauczyciel, m.in. w szkole w Tomisławiu, potem przez 12 lat był wójtem w powiecie głogowskim. Obecnie na rencie, wciąż działa aktywnie na rzecz społecznych inicjatyw. W 2010 roku dostał Tytuł Dolnoślązaka Roku. Mówi, że siedzi w nim społecznikostwo. Ma żonę, trzy córki i piątkę wnuków.
Mateusz Cuber, rocznik 1991, dyplomowany kucharz i społecznik z powołania. Zbiera materiały historyczne o swojej rodzinie oraz dawne przepisy kulinarne, z których później sam gotuje.  






3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Piękny projekt.Gratuluję panom.
Przesyłam pozdrowienia od Równych Babek z Kalisza.

Anonimowy pisze...

Az serce rosnie! Moge tylko zyczyc dalszych sukcesow i powodzenia w realizacji innych pomyslow! :-) Elzbieta Sterna.

Anonimowy pisze...

To przykre ,ale ten wspanialy pan Marek wykorzystuje ludzi w brzydki sposob ,.Przychodzi z pomyslami,pozyskuje ludzi,zleca ogrom pracy,ale sam spija śmietankę.Nie docenia tych, ktorzy rowniez poswiecaja swoj czas,swoje sily,pomagajac mu zrealizowac projekt.To jest ogromna praca przez tygodnie,a nawet miesiace i wiele niedospnych nocy.Żenujące sa te jego przechwalki.

Prześlij komentarz