środa, 27 listopada 2013

KAŻDA POGODA JEST DOBRA. O MODELARSTWIE, PARALOTNIACH I PRACY Z DZIEĆMI.


           Bywają takie dni, że nad Świdwinem (zachodniopomorskie) można zaobserwować kilkanaście latających szybowców. Samolociki są ze styropianu, a puszczają je dzieci skupione wokół Wiesława Grzesiaka, miłośnika lotnictwa rekreacyjnego i przy okazji lokalnego społecznika.
Dzieci zawsze marzą o byciu strażakiem albo policjantem. W Świdwinie, przez bliskość jednostki lotniczej, każdy marzy, żeby być pilotem albo przynajmniej pracować przy samolotach. Te marzenia można zacząć spełniać właśnie na moich zajęciach – opowiada pan Wiesław, który od wielu miesięcy pracuje z dziećmi i młodzieżą w świetlicy środowiskowej „Chatka Puchatka” w Świdwinie. Składają razem proste modele samolotów. Własnoręcznie wykonują latawce: z kilku listewek, paru gwoździków i materiału. Prasują bibułę, kleją i robią z tego balon, który następnie napełniają rozgrzanym powietrzem i puszczają nad szkolnym boiskiem.
Styropian do szybowców biorą od robotników pracujących na budowach. Drewienka od stolarzy. – To takie trochę recyklingowe modelarstwo – przyznaje pan Wiesław. – Komuś coś się zostało, to my to wykorzystujemy. Nawet rakietki modelarskie są ze zwykłego brystolu zwiniętego w rulon!  Okazuje się, że pomimo ograniczonych środków, można raz w tygodniu prowadzić pasjonujące zajęcia, na które przychodzi mnóstwo dzieciaków, nawet takich, które wcześniej nigdy do świetlicy nie zaglądały. Co przyciąga młodych do tego, żeby co środę o szesnastej zjawić się na zajęciach u pana Wiesia? – Myślę, że tu chodzi o pasję. Modelarstwo i lotnictwo to mój bzik od dawna. Myślę, że to jest siłą tego przedsięwzięcia. Dzieci przychodzą, mają zadanie do wykonania, tworzą coś bardzo konkretnego, materialnego. Coś, co wkrótce zaczyna latać! Te modele oczywiście stają się potem ich własnością. Mogą zabrać do domu, pokazać znajomym. Czują dumę, że to praca ich własnych rąk. Pan Wiesław przyznaje, że dostrzega wiele zaniedbań w systemie edukacji. – Praktycznie nie ma już zajęć technicznych w szkołach. Dlatego ja zaczynam od prostych rzeczy, od podstaw: konstrukcji latawca z listewek, gwoździków itp. Oklejenia go i pomalowania. Robiliśmy też balony napędzane nagrzanym powietrzem. To już trochę trudniejsze, wymaga większej precyzji, ale z drugiej strony niewiele nam do szczęścia trzeba: duży stół, żelazko i klej.
Skąd pomysł właśnie na takie zajęcia? Pan Wiesław nie ukrywa, że nie jest nauczycielem i nigdy nie kształcił się w pedagogice… – Oczywiście, jak to zwykle bywa, zdecydował przypadek – wspomina. – Puszczałem któregoś razu modele na łące. Podeszło kilkoro dzieci, zapytało co to jest i jak się takie rzeczy robi. Okazało się, że zainteresowały się tematem. Ostatecznie nakłoniła mnie dyrektor świetlicy środowiskowej, z którą te dzieci były związane. Wkrótce zacząłem prowadzić regularne, cotygodniowe spotkania dla wszystkich chętnych.
Zajęcia cieszą się dużą popularnością. Zapytany o specyfikę swoich warsztatów, pan Wiesław odpowiada od razu: – Tu jest przyjemność, zaś szkoła kojarzy się głównie z obowiązkiem. Tu u mnie jest pełna dobrowolność, luz. Oczywiście są pewne zasady, pewne ramy, których musimy się wszyscy trzymać. Nie toleruję przeklinania, rozrabiania itp. To dziwne, ale ja w ogóle nie mam w tej grupie tzw. problemów wychowawczych!
Momentem kulminacyjnym projektu była wycieczka do Krakowa do Muzeum Lotnictwa, którą udało się zorganizować dzięki wsparciu Towarzystwa „ę” i Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności. – Wielkie przeżycie dla nas wszystkich! Po pierwsze długa podróż pociągiem (śmiech), po drugie mnóstwo atrakcji na miejscu. Jak dotychczas, to najbardziej spektakularny nasz wyjazd.
Pan Wiesław jest znany w lokalnym środowisku. Działa od lat. – Mówią na mnie „ostatni Mohikanin”. Dziwią się, że mi się chce. Niektórzy nie wierzą, że ja to robię nie dla pieniędzy. Ba! Częstokroć muszę wręcz dokładać – przyznaje. Czasami ktoś pomoże, dorzuci parę złotych albo ofiaruje trochę materiałów, które przydadzą się w modelarstwie. A lokalna władza? – Niby doceniają. Mówią, że robię dobrą robotę, ale na konkretne wsparcie liczyć nie mogę. Nawet kilkaset złotych to dla gminy problem – przyznaje z żalem. – Niestety jestem w urzędzie raczej petentem niż partnerem.
Przez dziesięć miesięcy działania prowadzone były we współpracy z Towarzystwem „ę” w ramach programu „Seniorzy w Akcji”. To dzięki temu udało się otrzymać dofinansowanie i pojechać do Warszawy na kilka dni intensywnych warsztatów.
Okazało się, że mogę też liczyć na wsparcie przyjaciół – przyznaje pan Wiesław. Konkretnie na osiemnastkę zrzeszoną w Świdwińskim Stowarzyszeniu Lotnictwa Rekreacyjnego. – To takie nasze kółko różańcowe (śmiech). Często się spotykamy. To całe nasze życie! Parę osób lata na motolotniach, paralotniach lub ULMach (Ultra Lekkie Maszyny – samolociki do 450 kg – przyp. KP), reszta zajmuje się modelarstwem. Blisko połowa z tych ludzi to wojskowi lub byli wojskowi. Mechanicy, nawigatorzy, meteorolodzy itp. Ta pasja ogromnie wciąga. Przecież niektórzy pracują cały dzień w jednostce, przy samolotach, a po pracy – w czasie wolnym – znowu ciągnie ich do latania! Lata z nami nawet 70-latek! Co na to rodziny? – Oczywiście najważniejsze są nasze żony! (śmiech) To z nimi przecież trzeba najpierw wszystko uzgodnić. Śmiejemy się, że jesteśmy trochę jak marynarze – dużo czasu spędzamy poza domem. Dzwoni Józek, pyta czy dziś latamy, bo jest dobra pogoda. Pół godziny później już mnie w domu nie ma! – śmieje się pan Wiesław. Na pytanie, czy w ogóle istnieje coś takiego jak zła pogoda, odpowiada: – No właśnie… Dla nas każda jest dobra. Jak jest wiatr, to puszczamy latawce, jak nie ma wiatru, to latamy na paralotniach, puszczamy balony, modele itp.
Są razem już prawie 18 lat. – Tu nie ma przymusu, my po prostu chcemy być ze razem. Pomagamy sobie, wspieramy się. Nawet finansowo. Pożyczamy części do tych paralotni. Samemu nic się w tym nie zdziała. Pomoc kolegów się przydaje w pracy z dziećmi. – Ktoś podrzuci trochę materiałów, udostępni swoje części. Czasami mnie kumpel zastąpi. Dużo wsparcia otrzymuję również podczas organizacji większych pokazów lub zawodów dla dzieci.
Pan Wiesław przyznaje, że ich działalność szybko stała się rozpoznawalna. Są zapraszani na pikniki, imprezy gminne, pokazy itp. Lokalni dziennikarze mają o czym pisać. – To jednak działalność niezarobkowa. Przecież to wszystko opłacamy ze swoich pieniędzy. Na komercyjne imprezy się nie wybieramy. Pasja promieniuje. Oprócz dzieci i młodzieży, przychodzą również dorośli. – Ktoś chciałby spróbować, zastanawia się czy mu się to spodoba, czy ma kupować swój sprzęt. Doradzamy, pokazujemy, o co w tym wszystkim chodzi.
Zapytany o przyszłość pan Wiesław wzdycha ciężko. – Już sobie obiecywałem, że koniec. Że to mnie za dużo kosztuje. Boli mnie bierna postawa lokalnych władz i ciągłe proszenie o wsparcie. Nie wiadomo też, jaka jest przyszłość świetlicy, w której organizujemy zajęcia. Z drugiej strony wciąż mamy z żoną na tapecie jakieś programy, do których można aplikować po grant.

Jest dla kogo się starać. – Niektórzy są bardzo zaangażowani – przyznaje pan Wiesław. – Chłopcy chcą już chwytać za stery i pilotować te zdalnie sterowane modele. A przecież ich trzeba przyuczyć, to już nie jest takie proste! Zapowiada się więc, że z zajęć modelarskich nie sposób będzie zrezygnować. – Nie mam pojęcia, z czego to wynika, że te dzieci mnie kupiły. Chyba rzeczywiście chodzi o siłę pasji. Ja bez tego żyć nie mogę i to pewnie czuć. 

Tekst oraz foto: Krzysztof Pacholak, Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę”, 2013 






1 komentarze:

lotnictwo pisze...

Tworzenie modeli samolotów nigdy się nie znudzi. Nie dziwię się panu Wiesławowi, że wciąż ma tyle energii, którą dzieli się z dziećmi.
Pozdrawiam z Kępna ; )

Prześlij komentarz