Bywają takie dni, że nad Świdwinem (zachodniopomorskie) można zaobserwować
kilkanaście latających szybowców. Samolociki są ze styropianu, a puszczają je
dzieci skupione wokół Wiesława Grzesiaka, miłośnika lotnictwa rekreacyjnego i
przy okazji lokalnego społecznika.
– Dzieci zawsze marzą o byciu
strażakiem albo policjantem. W Świdwinie, przez bliskość jednostki lotniczej,
każdy marzy, żeby być pilotem albo przynajmniej pracować przy samolotach. Te
marzenia można zacząć spełniać właśnie na moich zajęciach – opowiada pan
Wiesław, który od wielu miesięcy pracuje z dziećmi i młodzieżą w świetlicy
środowiskowej „Chatka Puchatka” w Świdwinie. Składają razem proste modele
samolotów. Własnoręcznie wykonują latawce: z kilku listewek, paru gwoździków i
materiału. Prasują bibułę, kleją i robią z tego balon, który następnie
napełniają rozgrzanym powietrzem i puszczają nad szkolnym boiskiem.
Styropian do szybowców
biorą od robotników pracujących na budowach. Drewienka od stolarzy. – To takie trochę recyklingowe modelarstwo
– przyznaje pan Wiesław. – Komuś coś się
zostało, to my to wykorzystujemy. Nawet rakietki modelarskie są ze zwykłego
brystolu zwiniętego w rulon! Okazuje
się, że pomimo ograniczonych środków, można raz w tygodniu prowadzić
pasjonujące zajęcia, na które przychodzi mnóstwo dzieciaków, nawet takich,
które wcześniej nigdy do świetlicy nie zaglądały. Co przyciąga młodych do tego,
żeby co środę o szesnastej zjawić się na zajęciach u pana Wiesia? – Myślę, że tu chodzi o pasję. Modelarstwo i
lotnictwo to mój bzik od dawna. Myślę, że to jest siłą tego przedsięwzięcia.
Dzieci przychodzą, mają zadanie do wykonania, tworzą coś bardzo konkretnego,
materialnego. Coś, co wkrótce zaczyna latać! Te modele oczywiście stają się
potem ich własnością. Mogą zabrać do domu, pokazać znajomym. Czują dumę, że to
praca ich własnych rąk. Pan Wiesław przyznaje, że dostrzega wiele zaniedbań
w systemie edukacji. – Praktycznie nie ma
już zajęć technicznych w szkołach. Dlatego ja zaczynam od prostych rzeczy, od
podstaw: konstrukcji latawca z listewek, gwoździków itp. Oklejenia go i
pomalowania. Robiliśmy też balony napędzane nagrzanym powietrzem. To już trochę
trudniejsze, wymaga większej precyzji, ale z drugiej strony niewiele nam do
szczęścia trzeba: duży stół, żelazko i klej.
Skąd pomysł właśnie na
takie zajęcia? Pan Wiesław nie ukrywa, że nie jest nauczycielem i nigdy nie
kształcił się w pedagogice… – Oczywiście,
jak to zwykle bywa, zdecydował przypadek – wspomina. – Puszczałem któregoś razu modele na łące. Podeszło kilkoro dzieci,
zapytało co to jest i jak się takie rzeczy robi. Okazało się, że zainteresowały
się tematem. Ostatecznie nakłoniła mnie dyrektor świetlicy środowiskowej, z
którą te dzieci były związane. Wkrótce zacząłem prowadzić regularne,
cotygodniowe spotkania dla wszystkich chętnych.
Zajęcia cieszą się dużą
popularnością. Zapytany o specyfikę swoich warsztatów, pan Wiesław odpowiada od
razu: – Tu jest przyjemność, zaś szkoła
kojarzy się głównie z obowiązkiem. Tu u mnie jest pełna dobrowolność, luz.
Oczywiście są pewne zasady, pewne ramy, których musimy się wszyscy trzymać. Nie
toleruję przeklinania, rozrabiania itp. To dziwne, ale ja w ogóle nie mam w tej
grupie tzw. problemów wychowawczych!
Momentem kulminacyjnym projektu
była wycieczka do Krakowa do Muzeum Lotnictwa, którą udało się zorganizować
dzięki wsparciu Towarzystwa „ę” i Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności. – Wielkie przeżycie dla nas wszystkich! Po
pierwsze długa podróż pociągiem (śmiech), po drugie mnóstwo atrakcji na miejscu.
Jak dotychczas, to najbardziej spektakularny nasz wyjazd.
Pan Wiesław jest znany w
lokalnym środowisku. Działa od lat. – Mówią
na mnie „ostatni Mohikanin”. Dziwią się, że mi się chce. Niektórzy nie wierzą,
że ja to robię nie dla pieniędzy. Ba! Częstokroć muszę wręcz dokładać –
przyznaje. Czasami ktoś pomoże,
dorzuci parę złotych albo ofiaruje trochę materiałów, które przydadzą się w
modelarstwie. A lokalna władza? – Niby
doceniają. Mówią, że robię dobrą robotę, ale na konkretne wsparcie liczyć nie
mogę. Nawet kilkaset złotych to dla gminy problem – przyznaje z żalem. – Niestety jestem w urzędzie raczej petentem
niż partnerem.
Przez dziesięć miesięcy
działania prowadzone były we współpracy z Towarzystwem „ę” w ramach programu
„Seniorzy w Akcji”. To dzięki temu udało się otrzymać dofinansowanie i pojechać
do Warszawy na kilka dni intensywnych warsztatów.
– Okazało się, że mogę też liczyć na wsparcie przyjaciół – przyznaje
pan Wiesław. Konkretnie na osiemnastkę zrzeszoną w Świdwińskim Stowarzyszeniu
Lotnictwa Rekreacyjnego. – To takie nasze
kółko różańcowe (śmiech). Często się spotykamy. To całe nasze życie! Parę osób
lata na motolotniach, paralotniach lub ULMach (Ultra Lekkie Maszyny –
samolociki do 450 kg – przyp. KP), reszta
zajmuje się modelarstwem. Blisko połowa z tych ludzi to wojskowi lub byli
wojskowi. Mechanicy, nawigatorzy, meteorolodzy itp. Ta pasja ogromnie wciąga.
Przecież niektórzy pracują cały dzień w jednostce, przy samolotach, a po pracy
– w czasie wolnym – znowu ciągnie ich do latania! Lata z nami nawet 70-latek! Co
na to rodziny? – Oczywiście najważniejsze
są nasze żony! (śmiech) To z nimi przecież trzeba najpierw wszystko
uzgodnić. Śmiejemy się, że jesteśmy trochę jak marynarze – dużo czasu spędzamy
poza domem. Dzwoni Józek, pyta czy
dziś latamy, bo jest dobra pogoda. Pół godziny później już mnie w domu nie ma!
– śmieje się pan Wiesław. Na pytanie, czy w ogóle istnieje coś takiego jak zła
pogoda, odpowiada: – No właśnie… Dla nas
każda jest dobra. Jak jest wiatr, to puszczamy latawce, jak nie ma wiatru, to
latamy na paralotniach, puszczamy balony, modele itp.
Są razem już prawie 18
lat. – Tu nie ma przymusu, my po prostu
chcemy być ze razem. Pomagamy sobie, wspieramy się. Nawet finansowo. Pożyczamy
części do tych paralotni. Samemu nic się w tym nie zdziała. Pomoc kolegów
się przydaje w pracy z dziećmi. – Ktoś
podrzuci trochę materiałów, udostępni swoje części. Czasami mnie kumpel
zastąpi. Dużo wsparcia otrzymuję również podczas organizacji większych pokazów
lub zawodów dla dzieci.
Pan Wiesław przyznaje,
że ich działalność szybko stała się rozpoznawalna. Są zapraszani na pikniki,
imprezy gminne, pokazy itp. Lokalni dziennikarze mają o czym pisać. – To jednak działalność niezarobkowa. Przecież
to wszystko opłacamy ze swoich pieniędzy. Na komercyjne imprezy się nie
wybieramy. Pasja promieniuje. Oprócz dzieci i młodzieży, przychodzą również
dorośli. – Ktoś chciałby spróbować,
zastanawia się czy mu się to spodoba, czy ma kupować swój sprzęt. Doradzamy,
pokazujemy, o co w tym wszystkim chodzi.
Zapytany o przyszłość
pan Wiesław wzdycha ciężko. – Już sobie
obiecywałem, że koniec. Że to mnie za dużo kosztuje. Boli mnie bierna postawa
lokalnych władz i ciągłe proszenie o wsparcie. Nie wiadomo też, jaka jest
przyszłość świetlicy, w której organizujemy zajęcia. Z drugiej strony wciąż
mamy z żoną na tapecie jakieś programy, do których można aplikować po grant.
Jest dla kogo się starać. – Niektórzy są bardzo zaangażowani – przyznaje pan Wiesław. – Chłopcy chcą już chwytać za stery i pilotować te zdalnie sterowane modele. A przecież ich trzeba przyuczyć, to już nie jest takie proste! Zapowiada się więc, że z zajęć modelarskich nie sposób będzie zrezygnować. – Nie mam pojęcia, z czego to wynika, że te dzieci mnie kupiły. Chyba rzeczywiście chodzi o siłę pasji. Ja bez tego żyć nie mogę i to pewnie czuć.
Tekst oraz foto: Krzysztof Pacholak, Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę”, 2013
1 komentarze:
Tworzenie modeli samolotów nigdy się nie znudzi. Nie dziwię się panu Wiesławowi, że wciąż ma tyle energii, którą dzieli się z dziećmi.
Pozdrawiam z Kępna ; )
Prześlij komentarz