Dom dla osób starszych WoZoCo to już klasyk w swojej
dziedzinie. Zbudowano go 13 lat temu w stolicy Holandii. Zwariowany i kolorowy
gmach nie jest może niczym niezwykłym w dorobku odpowiadającej za jego wygląd
pracowni MVRDV, na pewno nie jest jednak typowym "domem spokojnej
starości" (przeznaczony jest dla osób powyżej 55 roku życia).
http://www.bryla.pl/bryla/56,85298,10271080,Architektura_60_.htmlśroda, 26 czerwca 2013
ARCHITEKTURA 60+
Jak może wyglądać idealny dom dla seniora? Odsyłamy do artykułu o dziesięciu odlotowych przykładach domów opieki senioralnej.
wtorek, 25 czerwca 2013
WORKCAMP DLA SENIORÓW
Workcampy to krótka forma wolontariatu, podczas której
ochotnicy z różnych części świata spotykają się na dwa-trzy tygodnie, podczas
których pracują na rzecz lokalnej społeczności. Projekty mogą być bardzo różne,
od restaurowania mostów po pracę z dziećmi i ludźmi chorymi na AIDS. Taki
wyjazd to wyjątkowa okazja, by poznać ludzi z całego świata i współpracować z
nimi w dobrej sprawie, pomagając innym na poziomie lokalnym. Wystarczy
zaangażowanie i znajomość obcego języka, zazwyczaj języka angielskiego.
Ideę workcampów zainicjował i rozpowszechnił Pierre
Ceresole, szwajcarski inżynier, który w 1920 wraz z wolontariuszami z innych
krajów zainicjował akcję pomocy dla zniszczonej wojną francuskiej wsi Esnes-
en- Argonne. Wolontariusze odrestaurowali wieś, a Pierre założył organizację- SCI- Service
Civil International (Międzynarodowa Służba Cywilna), która miała służyć
pomocą lokalnym społecznościom. Dziś SCI ma swoją gałąź w każdym kraju
europejskim (w Polsce jest to działająca w Poznaniu organizacja Jeden Świat) i co roku udostępnia listę
projektów, na które wyjechać może każdy, bez względu na wiek, od 18 do 99 lat.
Pomysł krótkich wyjazdów wolontariackich przejęły też inne
organizacje non-profit i NGO, a same workcampy są niekiedy sprofilowane, np.
istnieją workcampy dla rodzin albo dla seniorów. Na stronie Senior European
Volunteer Exchange Network (Europejska Sieć Wymiany Wolontariuszy Seniorów)
można znaleźć aktualne projekty dla osób starszych. W tym roku można się
zgłosić na projekt w Calabrii, najbiedniejszym regionie Włoch. W workcampie ma
wziąć udział ośmiu wolontariuszy w wieku +45. Praca będzie polegała na
restaurowaniu hostelu, powstałego w miejscu dawnego targu, niegdyś
skonfiskowanego przez mafię, w którym organizacja także zapewnia nocleg
wolontariuszom, praca w ogrodzie, tworzenie przestrzeni rekreacyjnej w
pobliskim parku. Żeby zgłosić się do projektu należy znaleźć organizację
wysyłającą, zrzeszoną w Alliance of
European Voluntary Service Organizations (Stowarzyszenie Europejskich Organizacji Wolontariackich), w tym
przypadku jest to organizacja FIYE-
Centrum Międzynarodowej Wymiany
Młodzieży i Wolontariatu i wysłać swoje zgłoszenie. Workcamp trwa od 24.08
do 03.09.13, pełen opis na stronie:
Informacje o workcampach:
Strona Europejskiej Sieci Wymiany Wolontariuszy Seniorów:
http://www.seven-network.eu
Centrum Międzynarodowej Wymiany Młodzieży i Wolontariatu:
http://www.fiye.pl/
Jeden Świat: http://www.jedenswiat.org.pl/index.php?aktualnosci
tekst: Katarzyna Belczyk
EMERYTURA W RYTMIE ELEKTRO
DJ Wika to niezwykle barwna postać. Chodząca inspiracja i
zaraźliwy entuzjazm biją z każdego wywiadu, który można znaleźć w Internecie. A
tych jest mnóstwo, nie tylko w polskiej prasie, bo o DJ Wice piszą także
portale zza granicy.
DJ Wika to pseudonim artystyczny Wirginii Szmyt, pod którym występuje puszczając muzykę w trakcie imprez dla seniorów w warszawskim klubie Bolek. Ale nie tylko. Zaczęło się od imprez dla seniorów w Bolku, jednak pani Wirginia ma ręce pełne roboty, często bowiem występuje gościnnie w klubach w całej Polsce, grając dla tłumów w różnym wieku.
To co dla DJ Wiki charakterystyczne to niesamowity
entuzjazm, wyczucie muzyczne i umiejętność rozkręcenia imprezy, a także wiek.
DJ Wika ma 74 lata, ale wcale nie to jest powodem jej popularności. Każdy, kto
był na imprezie, gdzie DJ Wika stała za konsoletą wie, że nikt inny nie porwie
tłumów do tańca jak ona.
Kariera didżejska pani Wirginii zaczęła się 13 lat temu. Po śmierci jej ukochanego męża Pani Wirginia postanowiła nie dać się
smutkowi i zamiast zamykać się w domu , znalazła swój sposób, by wyjść do ludzi
i nadal cieszyć się życiem. Od zawsze bardzo aktywna, z zawodu jest pedagogiem
specjalnym, całe życie poświęciła na pracę w zakładzie poprawczym, by później
zająć się osobami starszymi. Na emeryturze podjęła pracę w Domu Kultury we
Włochach, prowadząc zajęcia dla seniorów: spotkania z lekarzami, wolne wykłady
oraz potańcówki. Kreatywność, która zawsze cechowała panią Wirginię, ujawniła się
tu we wrażliwości muzycznej, dzięki której trafiła w gusta swoich
odbiorców. Swoje umiejętności rozwinęła
poprzez podpatrywanie innych didżejów, często stawała za ich konsoletą- mikserem
muzycznym, dzięki któremu można modyfikować i wzbogacać dźwięki puszczanych
utworów, od nich uczyła się miksować, czyli odpowiednio przekształcać
wybrane kawałki, by razem tworzyły idealne tło imprezy.
DJ Wika jest bardzo aktywna. Prowadzi swój fanpage (stronę internetową, gdzie fani mogą śledzić najnowsze wydarzenia związane z jej osobą) na facebooku, gra na imprezach, organizuje także wyjazdy dla emerytów. Pani Wirginia w każdym wywiadzie podkreśla, że najważniejsze jest podejście. By nie dać się powszechnie panującym stereotypom, o tym jak wygląda starość, by iść dalej, nie skupiać się na swoich chorobach i ułomnościach. Jak mówi w jednym z wywiadów: „Utarło się, że kobieta na emeryturze jest uznawana za porządną, kiedy jej życie wyznacza kościółek, różaniec, cmentarz. A jeśli zakłada kolorową sukienkę, chodzi do kawiarni czy na spotkania taneczne, pojawia się mnóstwo znaków zapytania. Na szczęście to się powoli zmienia. Coraz rzadziej słyszy się, że „nie wypada”. Wszystko wypada!”
DJ Wika jest bardzo aktywna. Prowadzi swój fanpage (stronę internetową, gdzie fani mogą śledzić najnowsze wydarzenia związane z jej osobą) na facebooku, gra na imprezach, organizuje także wyjazdy dla emerytów. Pani Wirginia w każdym wywiadzie podkreśla, że najważniejsze jest podejście. By nie dać się powszechnie panującym stereotypom, o tym jak wygląda starość, by iść dalej, nie skupiać się na swoich chorobach i ułomnościach. Jak mówi w jednym z wywiadów: „Utarło się, że kobieta na emeryturze jest uznawana za porządną, kiedy jej życie wyznacza kościółek, różaniec, cmentarz. A jeśli zakłada kolorową sukienkę, chodzi do kawiarni czy na spotkania taneczne, pojawia się mnóstwo znaków zapytania. Na szczęście to się powoli zmienia. Coraz rzadziej słyszy się, że „nie wypada”. Wszystko wypada!”
Przede wszystkim jednak, pani Wirginia zachęca, by nie zamykać się w
domu ze swoimi problemami. Już lepiej wytańczyć je na parkiecie przy rytmach
puszczanych ze zbioru utworów DJ Wiki.
Fanpage DJ Wiki na facebooku:
więcej o pani Wirginii:
Źródło: http://natemat.pl/26665,nie-mam-czasu-na-starosc-73-letnia-dj-wika-opowiada-o-swojej-pasji, 21.05.2013
Tekst: Katarzyna Belczyk
CAŁA PRAGA ŚPIEWA
„Plac Hallera Projekt” projekt zrealizowany w
ramach programu „Seniorzy w akcji” to cykl międzypokoleniowych wydarzeń, które
doprowadziły do stworzenia muzycznego spaceru po Placu Hallera, który nawiązuje
do tradycji wspólnego śpiewania, muzykowania i tańczenia w Warszawie. Spacer
powstał na bazie starowarszawskich i staropraskich piosenek i tańców, jak
również na podstawie wspomnień mieszkańców Placu Hallera na temat sposobów
zabawy na Starej Pradze. Mikołaj Starzyński rozmawia z Magdą Latuch i Bogdanem
Bocheńskim – liderami projektu.
Mikołaj Starzyński: Zacznijmy może od tego jak się
poznaliście?
Magda Latuch: To było trzy lata temu.
Dostałam się do „Laboratorium Animatorni”, czyli do programu, wpierającego
młodych animatorów kultury w ich działaniach. Miałam więc możliwość realizacji swojego
projektu, a akurat w tym czasie dowiedziałam się o grupie na Brzeskiej, że są
tam fajni, aktywni seniorzy, którzy bardzo lubią śpiewać, ale z powodu braku
środków finansowych całego Ośrodka Pomocy Społecznej nie ma ludzi, którzy
prowadzą z nimi stałe zajęcia. Stwierdziłam, że bardzo chcę poznać tę grupę i
wykorzystać uzyskane dofinansowanie w kontekście współpracy z nimi. Najpierw
poznałam kierowniczkę, Marylę Majchrzak, która opowiedziała mi o grupie, o tym,
że brali udział w akcji malowania murali na Brzeskiej. Pokazało mi to, że mowa
o grupie otwartej na różne działania. Przyszłam więc do nich pewnego dnia, w
trakcie obiadu, przedstawiłam się i zaproponowałam, żeby coś razem pośpiewać.
Zaprosiłam do tego projektu chłopaków z CzessBandu, bo współpracowaliśmy z nimi
już wcześniej, znałam też Justynę Jary, o której wiem, że zależy jej na
zbieraniu folklorystycznych praskich piosenek. Szybko zaiskrzyło, śpiew,
piosenka były czymś, co nas łączyło. I chęć zrobienia czegoś wspólnie.
MS: Czyli spotkaliście
się po raz pierwszy właśnie wtedy. Bogdan, jak zareagowałeś tamtego dnia na propozycję
Magdy?
Bogdan Bocheński: Ona była, Justyna
była, Łukasz z zespołu był… Poznałem naprawdę fajnych ludzi. Oni „swoi” byli,
nie zadzierali nosa – i to mnie ujęło. Można powiedzieć, że skoczyliśmy na
głęboką wodę. Początki były trudne, bo ciężko było nam zgrać się głosami, z
muzyką… Ale każdego kolejnego dnia było lepiej. I nagle Madzia mówi: „Mamy
występ w lokalu W Oparach Absurdu”. Wystąpiliśmy i okazało się, że to się podoba!
Oczywiście były jakieś błędy, przed tym się nie ustrzeżemy, ale ludzie naprawdę
się bawili! Cieszyli razem z nami, śpiewali, tańczyli! To było coś wspaniałego,
choć na początku mieliśmy tremę. Ale tych występów było w sumie kilkanaście.
Okazało się, że mimo iż jesteśmy „starsi” to taka aktywność jest potrzebna i
podoba się młodym. Czerpiemy z tego coraz większą satysfakcję.
ML: Mi się wydaje, że wielką siłą tego
zespołu jest to, że wszyscy jesteśmy amatorami. Owszem, niektórzy z nas
śpiewali już wcześniej gdzie indziej, ale postanowiliśmy zminimalizować presję dotyczącą
profesjonalizmu. Za każdym razem drukowaliśmy teksty i rozdawaliśmy je ludziom,
żeby zrobić z tego wspólne śpiewanie. I to działało.
MS: Bogdanie, słyszałem, że zbierasz teksty starych
praskich piosenek, to prawda?
BB: Tak. Ja już w szkole podstawowej
zacząłem spisywać je do zeszytów i w ciągu kilku lat zapisałem ich sześć, czyli
około ośmiuset piosenek. Do tego zbierałem też książki o muzyce, płyty… No i
nagle okazuje się, że się przydały – ładnych kilka piosenek wybraliśmy, a sporo
pewnie jeszcze wykorzystamy.
ML: To było śmieszne. Przyszłyśmy
wtedy z Justyną i powiedziałyśmy, że chcemy zebrać stare piosenki, na co Bogdan
wyciąga zapisane zeszyty – „proszę”. Mieliśmy później dylemat co zrobić, jaki
repertuar wybrać, bo jest nas jednak sporo i były różne koncepcje: czy
biesiadne, czy powstańcze i tak dalej.
MS: Ale ktoś z was zarządzał, wybraliście lidera?
BB: Nie, decydowaliśmy wspólnie.
Wiadomo było, że głównym tematem jest Praga. Ale nie zamykaliśmy się w kręgu
tych piosenek, tylko wychodziliśmy poza – potrafiliśmy zaśpiewać piosenki
cyganerii, Agnieszki Osieckiej czy powstańcze… Jak pojechaliśmy na Kaszuby to
śpiewaliśmy „Nalot”, który wszyscy tam znali i szaleli.
ML: Zaczęło się więc od tego, że spotkaliśmy się na Brzeskiej, w ramach projektu „Cała Praga śpiewa z nami”, i naszym celem było stopniowe wychodzenie z występami „na zewnątrz” – z początku głównie do praskich kawiarni. Kiedy dotacja i projekt się skończyły, miałam silne przekonanie, że koniecznie trzeba go kontynuować, bo jesteśmy rozkręceni i rozśpiewani. Więc zaczęliśmy kombinować co dalej i udało nam się otrzymać dotację od Centrum Komunikacji Społecznej na realizację projektu „Program Aktywna Praga”. Zakładał on właśnie kawiarniane spotkania sąsiedzkie i wspólne śpiewania. Trwało to rok. Pozwoliło nam regularnie występować, rozkręciła się też współpraca z innymi klubami, w których organizowaliśmy potańcówki międzypokoleniowe. Pamiętam, że raz ludzie odbijali się od bramki, tak dużo zebrało się osób. Nauczyliśmy się wtedy też tego, że organizując taką imprezę potrzebne są też dla starszych miejsca siedzące i stoliki. Ale z drugiej strony była to świetna okazja, żeby pokazać seniorom jak wyglądają młodzieżowe kluby.
ML: Zaczęło się więc od tego, że spotkaliśmy się na Brzeskiej, w ramach projektu „Cała Praga śpiewa z nami”, i naszym celem było stopniowe wychodzenie z występami „na zewnątrz” – z początku głównie do praskich kawiarni. Kiedy dotacja i projekt się skończyły, miałam silne przekonanie, że koniecznie trzeba go kontynuować, bo jesteśmy rozkręceni i rozśpiewani. Więc zaczęliśmy kombinować co dalej i udało nam się otrzymać dotację od Centrum Komunikacji Społecznej na realizację projektu „Program Aktywna Praga”. Zakładał on właśnie kawiarniane spotkania sąsiedzkie i wspólne śpiewania. Trwało to rok. Pozwoliło nam regularnie występować, rozkręciła się też współpraca z innymi klubami, w których organizowaliśmy potańcówki międzypokoleniowe. Pamiętam, że raz ludzie odbijali się od bramki, tak dużo zebrało się osób. Nauczyliśmy się wtedy też tego, że organizując taką imprezę potrzebne są też dla starszych miejsca siedzące i stoliki. Ale z drugiej strony była to świetna okazja, żeby pokazać seniorom jak wyglądają młodzieżowe kluby.
BB: Chcieli potańczyć, ale stali, ściśnięci
jak śledzie w puszcze!
ML: Kiedy ten projekt się skończył,
zaaplikowaliśmy razem z Bogdanem w imieniu naszego zespołu (który wspólnie
nazwaliśmy Cała Praga Śpiewa) do konkursu „Seniorzy w akcji”. Zaproponowaliśmy
nasz pomysł na „ożywienie” Placu Hallera.
MS: I tak powstał „Plac Hallera Projekt”?
ML: Tak. Myśleliśmy co zrobić z tym
naszym „nakręceniem”, chęcią wychodzenia do ludzi. Chcieliśmy znaleźć
przestrzeń, która na Pradze jest niewykorzystywana, gdzie są ludzie, ale nic
się nie dzieje. Plac Hallera jest właśnie takim miejscem, w którym jest dużo
starszych osób, siedzących na co dzień na ławce, są rodziny z dziećmi, jest
pętla autobusowa, są ciągi komunikacyjne, poczta, sklepy itd. No i udało nam
się – przeszliśmy z Bogdanem przez szereg warsztatów zorganizowanych przez
Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę”, przygotowujących do realizacji projektu.
MS: Czego się tam nauczyliście?
BB: Pierwsze warsztaty mieliśmy w
Powsinie. Z początku byłem trochę stremowany, ale okazało się, że mogę się w
pewnych sprawach wypowiadać, czerpiąc z własnego doświadczenia. Nauczyliśmy się
jak współpracować z grupą, jak sprawiać, żeby jej członkowie włączyli się do
działania.
ML:
Mieliśmy też fajne zajęcia z rozwiązywania konfliktów, co mi dużo dało. Wtedy
po raz pierwszy dotarła do mnie refleksja, że to ja jestem osobą odpowiedzialną
za wiele spraw, że mam funkcję organizacyjną, pilnuję terminów itd. Objawiła
nam się też konkretna wizja planowanego projektu.
BB: No i
w zimie zaczęliśmy cotygodniowe spotkania w Klubie Złotego Wieku. Przedstawiany
był rys historyczny Placu Hallera, kolejnego dnia śpiewanie, zapraszaliśmy
ludzi, żeby z nami śpiewali, uczyli się… I tak przez całą zimę.
ML:
Dzięki tym spotkaniom zdobyliśmy też mnóstwo wspomnień na temat Placu Hallera.
Ważna w tym kontekście jest nasza współpraca z Muzeum Pragi, którą nawiązałam
dzięki znajomości z Katarzyną Kuzko-Zwierz. Okazało się, że bardzo zależy im na
zbieraniu informacji o Placu Hallera. Na te spotkania przychodzili też
okoliczni mieszkańcy, dzięki czemu zebrałyśmy od nich wspomnienia i zdjęcia. Na
ich podstawie powstała wystawa „Praski MDM”. Tak więc zrobiliśmy niezłe
zamieszanie, a w styczniu wróciliśmy na Brzeską, żeby wziąć się za przygotowania
do spaceru.
MS: Czy seniorzy
sprawdzają się „w akcji”? I czy międzypokoleniowość stanowiła jakąś przeszkodę
we współpracy?
ML:
Seniorzy sprawdzają się świetnie. Wiadomo, to zależy od człowieka, ale
potencjały, którymi oni dysponują to przede wszystkim sporo wolnego czasu. Mają
też mnóstwo entuzjazmu i energii, której większość moich rówieśników nie
okazuje. Są to ludzie z ogromnym doświadczeniem życiowym. Imponuje mi też ich
umiejętność cieszenia się z sukcesów, ale i radzenia sobie z porażkami.
MS: W waszej grupie
musiały mieć miejsce jakieś konflikty, prawda?
ML: No,
cały czas! Nasza sytuacja jest taka, że są wśród nas sami indywidualiści i same
oryginały - i jeżeli chodzi o seniorów, i o muzyków. Każdy ma swoją wizję. Jest
sporo „wybuchowych” osób… Najważniejsze jest jednak to, że my się po prostu
lubimy, co pozwala na szczerość. Konflikty „powyłaziły” nam trochę przy okazji
organizacji ostatniego projektu. Przysługiwała nam wizyta „latającego animatora
kultury”. Był nim Konrad, który odwalił kawał świetnej roboty, bo
potrzebowaliśmy wzmocnić się w poczuciu, że każdy z nas jest ważny – nie ma
gwiazd ani osób „na doczepkę” tyko wszyscy jesteśmy równie ważni.
MS: A między wami były
jakieś spięcia?
BB: Z
Madzią nie, my się dobrze dogadujemy. Dla mnie ona jest młodszą siostrą, której
zawsze mi brakowało. Ona mi powie jaki jest problem, ja jej powiem – i wszystko
gra.
ML:
Bogdan jest bardzo obowiązkowy. Ja, jak czasem się nie wyrabiam to zapominam o
czymś i widzę czasem spojrzenie, które mówi: „No, Magda, miała być płytka na
dzisiaj! I nie ma!”. Jest też między nami tak, że kiedy ja jestem na przykład
na jakichś warsztatach już bardzo zmęczona, Bogdan się uaktywniał – i na
odwrót.
MS: Jakie są wasze
refleksje po zakończeniu projektu dotyczącego Placu Hallera?
BB: Można
było dociągnąć bardziej organizacyjne sprawy. Ale to wszystko wychodzi w
marszu. Kiedy zaczynaliśmy ten projekt nie wiedzieliśmy nic, a nagle okazało
się, że ludzie dołączają, pomagają.
ML: Ja
mam bardzo pozytywne odczucia po tym spacerze muzycznym wokół Placu Hallera. Bo
przygotowania trwały bardzo długo, od września. Dużo się w międzyczasie
zadziało – i w grupie, i na Pradze – dzięki nam. Baliśmy się, że nikt nie
przyjdzie, a była cała procesja! Sama forma spaceru jest też dobrym narzędziem
do współpracy z mieszkańcami, bo każdy może dołączyć. Idzie się do jakiegoś
punktu, po drodze jest czas, żeby porozmawiać. To przypomina też uliczne,
grajkowe akcje.
BB: Teraz
już tego nie ma, ale po wojnie, przeważnie w weekendy: trąbka, akordeon,
bębenek – szli, śpiewali różne piosenki. Ludzie rzucali pieniądze. I to było w
tym stylu zrobione.
MS: Tak wyszło
przypadkiem czy taki mieliście pomysł? Wasz projekt ma na celu wskrzeszenie
dawnych zwyczajów?
BB:
Pomysł był, ale wyszło to wszystko jakoś spontanicznie. Naszym celem jest
nawiązanie do tradycji, do korzeni. Wiadomo przecież, że Praga była kiedyś inna
– życie toczyło się na ulicach, w bramach, na podwórkach. Ludzie żyli,
mieszkali, umierali na tej samej ulicy. Ale wszyscy się bawili, tańczyli, była
świetna atmosfera!
ML:
Chłopaki z CzessBandu robią takie właśnie uliczne grania, więc spotkaliśmy się
z nimi we wspólnej chęci wyjścia na ulicę. Bo dziś ludzie siedzą jednak głównie
w kawiarniach. Nieraz obawiałam się, że grając na przykład pod cukiernią ktoś oskarży
nas o zakłócanie porządku. Tymczasem wszystkim bardzo się podobało. Planujemy
trzy kolejne spacery muzyczne: na Pradze Płn., Pradze Płd. i Woli.
Wystartowaliśmy też drugi raz w kolejnej edycji „Seniorów w akcji” z pomysłem
zrobienia zamieszania na ulicy Brzeskiej. Za duży sukces uważam też stworzenie
naszego śpiewnika, który jestem efektem wielu godzin porządkowania piosenek.
BB: Chcę
wspomnieć o Krzyśku, który pisze teksty piosenek, na przykład „Chłopaków z
Pragi”. Na spacerze Krzysiek dostał brawa! Ludzie od razu inaczej na to patrzą.
Dla mnie śpiewanie jest możliwością odsunięcia na bok wszystkich problemów,
zapomnienia o nich. Po występie jestem jak nowy.
MS: A jak wasi
odbiorcy? Mówiliście, że młodzież bawiła się z wami nawet w klubach…
BB: Wszędzie,
gdzie się pojawimy, zaczyna się prawdziwe szaleństwo! Na koncercie z okazji
senioraliów na Uniwersytecie Warszawskim było z 300 osób, a nasze piosenki
bywają nieco frywolne, więc czasem nie wiemy jak ludzie zareagują. Ale wtedy to
się naprawdę zadziało! Po pierwszej piosence wszyscy się rozkręcili!
ML: Duży
jest odzew od młodych artystów, animatorów, którzy z rozmów z seniorami czerpią
inspirację. Są zdumieni, że im się w ogóle chce, że to wszystko się dzieje i to
bez żadnych finansowych zysków. Także nasze „zbierackie” akcje dotyczące
historii i folkloru zbudziły spore zainteresowanie. Bardzo fajne jest też to,
że kiedy poznają nas jacyś młodzi ludzie to często następnym razem
przyprowadzają swoich rodziców albo i dziadków, tworzy się więc naprawdę międzypokoleniowe
porozumienie.
Zdjęcia: Mikołaj Starzyński
STAROŚĆ JEST CIEKAWA
Elżbieta 69 lat
Elżbieta nosi okulary
w czerwonych oprawkach. Sześć razy wracała się spod sklepu, ale w końcu je
kupiła. Bo chciała! – podkreśla z dumą. Mieszka z mężem pod palmą w Al. Jerozolimskich
w centrum Warszawy. Stąd ma blisko do ukochanych muzeów, teatrów i filharmonii. Absolwentka
teatrologii, przez większość życia pracowała w kręgach artystycznych. Jednak gdy
przyszła „nowa Polska” Elżbieta postanowiła podbić rynek. Po 23 latach
porzuciła pracę dla teatru i literatury, żeby stać się pierwszą w Polsce
promocjonistką – specjalistką od raczkującego dopiero w Polsce Public
Relations.
Elżbieta: - Bardzo szybko weszłam w kapitalistyczny styl
pracy i płacy. W biurze reklamy dla telewizji robiłam eventy dla zagranicznych
inwestorów promujące kulturę polską. Tam się całego kapitalizmu nauczyłam. Potem
byłam redaktorką magazynu o sztuce reklamy, założyłam własne wydawnictwo i
napisałam książkę dla dzieci o komputerach.
Jesteś na emeryturze
i nadal piszesz. Tym razem jako publicystka pod pseudonimem Elkis Sępica. W
portalu kobieta50plus to najbardziej wyrazista cotygodniowa rubryka.
Skąd bierzesz energię
do działania?
Moje życie na nowo się ułożyło od czasu pierwszego kontaktu
z Ę w redakcji międzypokoleniowej. Zebrano młodych i starych, zrobili dla nas
wykłady, warsztaty i kazali nam pisać o miejscach i tematach związanych z
Warszawą. Tam nauczyłam się pisać nowocześnie. Za moich czasów im dłuższy
artykuł ktoś napisał, tym lepszym był dziennikarzem, teraz jest odwrotnie. Dzięki
Ę byłam też w kontakcie z młodymi ludźmi. Człowiek, gdy kończy życie zawodowe, rzadko
kiedy ma więzi z gronem rówieśników, o młodzieży nie wspominając. Ę łączy
pokolenia młodych i starszych.
Co ci dają te
spotkania międzypokoleniowe?
Ę daje mi możliwość otaczania się ludźmi, którym się czegoś
chce. Wtedy i ja mam bodziec, żeby mi się chciało. W życiu młodego człowieka zmiana
jest czymś naturalnym. Dzień składa się pewnie z 80 elementów. Mój dzień emerycki
składa się z 10 elementów, z czego 4 elementy to jedzenie. Życie w naturalny
sposób się zawęża. Już się nie chce: „już to widziałam, już wiem na czym to
polega”. Grozi depresja, smuteczek poranny. Można zmurszeć, zleniwieć. Ludzie
wokół to jedyne zabezpieczenie.
Zabezpieczenie przed
czym? Jakie istnieje niebezpieczeństwo?
Że człowiek stanie się takim stereotypowym „staruchem”. Tu
nie chodzi o wiek, ale o podejście do świata, zamknięcie na nowe. Mój ojciec,
gdy miałam 17 lat, nieustannie pomstował na tych, którzy tańczą jazz i w ogóle
się bawią. Obiecałam sobie wtedy, że
nigdy takim „staruchem” się nie stanę.
Póki ktoś potrafi się zastanowić, jest otwarty. W ludziach
zamkniętych grają rolę głównie emocje: „nie i już!” „Jak Ty możesz?”. To jest straszne!
Takie stereotypowe „staruchy” potrafią być roszczeniowe, niechętne, niczego nie
lubią. Módl się, żeby nie zostać „staruchem”, bo to wcale nie jest łatwe.
Przychodzą różne okoliczności życiowe i zderzasz się z tym, że wszyscy wokół są
młodsi.
A przecież starość
jest nieuchronna.
Tak, ale jest też czymś bardzo naturalnym. Odkryłam to, gdy
moja mama miała 60 lat. Bolała ją głowa. Zawiozłam ją więc do szpitala na
badania. Siedziała 40 minut podłączona do różnych rurek. Po badaniu pan doktór
dał mi kartkę i mówi: „wszystko jest w porządku, nie działa 60 proc. mózgu, ale
reszta ok.” Byłam w szoku! Lekarz spojrzał ze zrozumieniem i tłumaczy mi: ”Pani
mama ma 60 lat. Nie działa 60 proc. mózgu, na tym polega starzenie się. Reszta
działa znakomicie i mam jeszcze długo dobrze pożyje.” Starość nie oznacza braku
intelektualnych zdolności, bo ten proces wytracania komórek zaczyna się od 12
roku życia.
Małgorzata 50 lat
Najmłodsza z
uczestników Archipelagu, 50-letnia biolog. Życie zawodowe związała z ochroną
zdrowia. Uczyła studentów medycyny, napisała doktorat, a po nim zaczęła
pracować dla firm farmaceutycznych. 18 lat pięła się po szczeblach
korporacyjnej kariery. W 2012 objęła ją restrukturyzacja i Małgorzata
wylądowała na bezrobociu.
Małgorzata: - Jak usłyszałam, że mnie zwalniają, poczułam
ulgę. Nagle przestało być tak trudno i tak duszno. Przez 18 lat świat widziałam
przez szybę: winda-samochód, samochód-parking podziemny, winda-biuro, lotnisko-dom,
dworzec centralny-dom. Mieszkałam 12 lat w Warszawie, ale mojego miasta w ogóle
nie znałam.
Na bezrobociu nie
spoczęłaś jednak na laurach.
To prawda, jestem ekspertem, więc co chwila coś robię, piszę
poradniki etc. A w międzyczasie wykorzystuję wszystkie możliwe bezpłatne kursy i
szkolenia. Mam oczy i uszy otwarte na możliwość pozyskania funduszy. Moim celem
jest założenie domu dziennego pobytu dla osób z łagodną postacią otępienia.
Skąd ten pomysł?
Jako konsultant medyczny firm farmaceutycznych zetknęłam się
z chorobą Alzheimera, problemem starości i otępień. Zależy mi na tym, aby
stworzyć chorym osobom dobre warunki do codziennych aktywności, ale też
miejsce, gdzie będą mogli się spotkać z innymi.
Czemu te spotkania z
innymi są tak ważne?
Na Dalekim Wschodzie starość, zwłaszcza ta połączona z
chorobą, ma w sobie o wiele więcej godności. Tam nikt się z nią nie boksuje. Wnuki
widzą, że babcia powoli znika, czuje się coraz gorzej, w końcu tylko siedzi w
fotelu, a w końcu zaśnie. Zadaniem otoczenia jest trwać przy niej, zadbać,
przytulić, sprawić, żeby niczego jej nie brakowało. Kultura zachodnia odarła
starość z humanizmu i wsadziła ją do szpitala. Daliśmy procedury, sztuczne
podtrzymywanie, operacje. Warto się zastanowić, co by było, gdybyśmy tego nie
mieli.
Co daje Ci udział w Archipelagu
Pokoleń?
Zgłosiłam się do programu, bo też chcę mieć możliwość
intensywnych spotkań z innymi – w moim wieku i starszych. Jako 50-latka jestem
dopiero na początku mojego seniorstwa, więc trochę się przyglądam jak myślą,
jak mówią, jakie mają prawdziwe potrzeby osoby starsze. Są różne inicjatywy. To
takie szlachetne mówić „zróbmy coś dla seniorów”, ale seniorzy są różni. To nie
jest homogeniczna grupa. Ja też jestem różnie przyjmowana przez osoby, które tu
przychodzą.
Jesteś więc
wewnętrznym obserwatorem grupy. Co wynika z Twoich obserwacji?
Ludzie w tym programie są świetni! Mają niesamowity dystans
do swojej starości. Mówią tak: „Co z tego, że mam siwe włosy, zmarszczki,
oponkę, tu nie dosłyszę, tu niedowidzę? Ja przecież swoje wiem, swoje
przeżyłam, dzieci wychowałam, tu byłam, to zrobiłam…!”
Archipelag też upewnił mnie w przekonaniu, że moje pomysły
da się zrealizować. Znalazłam koleżankę, z która chcemy zacząć od
zorganizowania spotkań międzypokoleniowych w bibliotece na Muranowie – tam,
gdzie ludzi pokolenia 65plus w Warszawie jest najwięcej. Oni osiedlili się tam tuż
po wojnie. Ta populacja mnie ciekawi i fascynuje.
Archipelag Pokoleń
odbędzie się też w przyszłym roku. Poleciłabyś ten program osobom w Twoim
wieku, czy jednak jest on przeznaczony dla starszych?
- Wiek nie ma znaczenia. Chodzi o postawę wobec życia. Znam
takich trzydziestolatków, którzy nigdy by się tu nie odnaleźli. To ci, którzy mają
tak skostniałe poglądy, że przyszliby jedynie po to, aby wygłosić swoje. Archipelag
jest dla ludzi, którzy niezależnie od wieku mają otwarty umysł, ciekawość
świata i energię, dzięki której coś zrobią na koniec programu. Nawet gdyby to
miało być posadzenie jednego żywopłotu.
Wojtek 56 lat
Mówi o sobie: starzejący
się facet, który całe życie był chłopcem. Podkreśla, że starość ma
niekonwencjonalną. Bez typowych sukcesów, bez odcinania kuponów po dobrze
wykonanym planie życia. Wieczna jazda: studia w Krakowie, bez magisterki, bo z
żoną wyjechali na wieś na Mazury hodować owce. Okres heroicznej pracy skończył
się po 5 latach, gdy doszli do wniosku, że to jednak nie to. Wyjechali do
Nowego Jorku. Po kilku latach wrócili. Na gospodarstwo ojca Wojtka. Potem
zakładali społeczne przedszkole.
Wojtek: - Moje życie składało się z kolejnych zadań. Od
kryzysu do kryzysu. Po każdym trzeba było podnieść się i ruszyć z nową energią.
Do tej pory mi się udawało. Teraz już nie mam tyle siły ani chęci. Chcę coś w
życiu na stałe zmienić. Dlatego w tym roku poszedłem do grupy
psychoterapeutycznej, która straszliwie dała mi w kość – mówi Wojtek.
Grupa Archipelagu ma więc
też dla ciebie działanie psychoterapeutyczne?
Po części tak. Duch Ę jest bardzo nowoczesny, a jednocześnie
pozytywistyczny w dobrym tego słowa znaczeniu: nastawiony na budowanie więzi,
zbliżanie ludzi, integrację, wzmacnianie pozytywnych wartości: otwartości,
życzliwości, zaufania, współpracy. To dokładna odwrotność tego, jak ja żyłem! Bo
ja żyłem sam, osobno – choć z żoną i synem – to jednak zajęty sobą i swoimi
problemami. Nie umiem współpracować, nawet w najmniejszych formach. Ale zawsze
była we mnie życzliwość do ludzi tak działających.
Czy czegoś w Archipelagu
Ci zabrakło?
Mówienia o starości. Spokojnie, bez owijania w bawełnę. Był
taki moment na początku, kiedy się przedstawialiśmy. Wszyscy byli tacy do
przodu. Nikt nie powiedział nic na temat swojego wieku i tego, co się z tym
wiąże. Staraliśmy się sobie wzajemnie zaprezentować jako żywotni, energiczni,
otwarci na życie dalej, do przodu. A ja myślę, że równoległą prawdą o nas jest
to, że bywamy też starzy, zmęczeni, zniechęceni, nastawieni pesymistycznie i
nieżyczliwie do rzeczywistości, jest w nas mnóstwo niepokoju i strachu i że
mnóstwo rzeczy nam dolega. A pogodzenie się z ciągle pogarszającą się kondycją
przychodzi nam z trudem.
Jak rozpoznać, że
przychodzi starość?
- Wiem, że to jest stereotyp, ale ja go długo nosiłem w
głowie – mężczyzna to skuteczność. A zatem starość nadchodzi, gdy mężczyzna
słabnie, gdy przestaje być skuteczny,
energiczny, żywy intelektualnie.
Niektórzy nie chcą
używać słowa „stary”, bo niesie ze sobą negatywny wydźwięk.
Ja się tego nie boję. Przeciwnie, mówienie o starości jest jedynym
sposobem na oswajanie się z nią. Zgoda, że bez sensu jest usiąść i biadolić o swoich
schorzeniach i lekach. Chodzi o coś innego. Gdy zaczynamy się starzeć, mnóstwo
rzeczy się zmienia. To jest nie tylko kiepskie, to jest przede wszystkim
ciekawe. Jesteśmy w wieku, w którym mamy szansę opowiedzieć najciekawsze
rzeczy, bo mamy w dużym stopniu życie za sobą. Możemy je ogarnąć i spróbować
zrozumieć. Odpowiedzieć sobie na pytanie: o czym moje życie było.
Jak to widzisz w
praktyce?
Od dwóch lat chodzi mi po głowie pomysł, żeby stworzyć
Muzeum Historii Osobistej, w którym będzie można gromadzić nagrane i spisane
relacje. Niestety ludzi starszych, wierzących w to, że opowieść o ich życiu
może być ciekawa i wartościowa, jest strasznie mało. A za najwartościowsze
uważam nie same historie, ale to, co ich opowiedzenie może dać starszym osobom.
Żeby opowiedzieć o swoim życiu najpierw trzeba je przemyśleć i zrozumieć. Uruchomić
pamięć, refleksje, jeszcze raz wrócić do pewnych rzeczy. To jest kapitalny
proces! Starsza osoba musi też uwierzyć, że ktoś chce jej historii słuchać. Ale
proszę sobie wyobrazić, że gdy to się stanie, gdy uwierzy, dostaje ogromny
bodziec.
JESTEŚMY PRENORMATYWNI
O czym najchętniej chcą rozmawiać
młodsi ze starszymi, dlaczego ważne jest posiadanie grupy rówieśniczej po
pięćdziesiątce i jak będzie wyglądała klientela warszawskich kawiarni za
kilkadziesiąt lat opowiadają: koordynator projektu Archipelag Pokoleń Damian
Kalita z Towarzystwa Inicjatyw Twórczych „ę” i
konsultant merytoryczny projektu Magdalena Rosochacka-Gmitrzak z ISNS
UW.
Od lutego ruszyła II edycja
projektu Archipelag Pokoleń. To
nowatorska propozycja zajęć i twórczej aktywności skierowana do Warszawiaków
powyżej 50 roku życia. Skąd
pomysł na tego typu działanie?
D.K.: Projekt zrodził się z
obserwacji, które jako Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę” prowadzimy w ramach
naszych projektów. Szukaliśmy pomysłu na takie działanie, które przygotuje
osoby w wieku 50+ do swojej pierwszej aktywności. Wiemy, że nie każdy kto chce
działać, ma już na tyle wyklarowany pomysł, aby móc go realizować. Jeszcze
przed archipelagiem Towarzystwo „ę” prowadziło dwa akcyjne projekty skierowane do
osób planujących swój czas na emeryturze: Przetwórnia czasu wolnego i Pogotowie
Filozoficzne. Po tych doświadczeniach poszukiwaliśmy pomysłu na działania
bardziej długofalowe i kompleksowo przygotowujące do aktywnego spędzania czasu
na emeryturze. Powstał pomysł na program, który daje przestrzeń i czas na
trafne rozpoznanie świata wokół: organizacji kultury, instytucji, zjawisk i
przemian oraz ludzi i siebie samego jako aktywnej jego części, mającej wpływ na
zmiany. Uczestnicy biorą udział w wykładach, dyskusjach międzypokoleniowych,
odwiedzają różnorodne organizacje i miejsca ważne dla Warszawy od strony
zaangażowania społecznego.
M.R.: Archipelag to taka „zerówka”
aktywności. wywiadownia aktywnościowa, na którą składa się też to, że nasi uczestnicy podczas trwania
Archipelagu mogą rozpoznać siebie na nowo w grupie rówieśniczej. To jest ważne,
gdy wchodzimy w życie, w przedszkolu, w szkole, jak zaczynają się pierwsze
interakcje z płcią, którą jesteśmy zainteresowani, czyli gdy budujemy swoje
pierwsze związki i oczywiście w pracy. A gdy już w życiu się osadzimy i zajęci
jesteśmy budowaniem naszej mniejszej lub większej stabilizacji to przychodzi
taki moment dla niektórych ludzi, w którym odpuszczamy sobie wypracowaną przez
lata doświadczeń grupę rówieśniczą. Natomiast badanie socjologiczne i
psychologiczne oraz niektóre naukowe rozważania futurologiczne pokazują, że
grupa rówieśnicza będzie jedną z najważniejszych grup odniesienia i aktywności
dla osób na przedpolu starości i w starości. Uznaliśmy, że jest to potrzeba,
którą chcielibyśmy się zająć: wesprzeć w odnowieniu więzi rówieśniczych i
zainspirować do nowych działań.
Na czym polega uczestnictwo w
projekcie?
D.K.: Przez 3 miesiące uczestnicy,
tj. około 40 osób bierze udział w 4 formach aktywności: wykładach, warsztatach,
wizytach w organizacjach pozarządowych lub instytucjach kultury oraz w
dyskusjach międzypokoleniowych. W tym roku urozmaiciliśmy formę wykładów.
Połowa z nich została zamieniona na formułę seminaryjną - uczestnicy dostają
tekst i przygotowują się na kolejne zajęcia.
M.R.: To jest novum, które
wprowadziliśmy w II edycji i w moim odczuciu, tak jak rozmawiam z
archipelagowiczami, to był złoty strzał. Seminarium wymusza aktywność. Jest to
formuła, w której uczestnicy muszą się przełamać do zabrania głosu. Jeśli
Archipelag miałby mieć kolejną edycję to myślę, że zajęcia z kadrą akademicką
powinny polegać właśnie na konwersatorium, seminarium czy innej formie
interaktywnej.
Jaka jest rola Instytutu
Stosowanych Nauk Społecznych w projekcie?
M.R.: Razem z Towarzystwem
Inicjatyw Twórczych „ę” spotkaliśmy się w podobnym momencie jeżeli chodzi o
wizję na swoje działania. Instytut miał
potrzebę otwarcia, wejścia w działania innowacyjne. O ile uczelnie techniczne
otwierają się na biznes, o tyle nauki społeczne, humanistyczne mogłyby być
także utożsamiane w tym kontekście z działaniami trzeciosektorowymi. Jest to
doświadczenie absolutnie potrzebne, dające bardzo dużo satysfakcji i wpisujące
się w nową wizję uniwersytetu. Wiele uniwersytetów na świecie dostrzega tę
potrzebę i otwiera się na działania dla społeczności lokalnej. Nam udała się
trójstronna wymiana. Towarzystwo „ę” znalazło sponsora na swoje działania w
postaci Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy i Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej,
dało swoje wsparcie merytoryczne i koncepcyjne, a my jako instytut daliśmy
zarówno przestrzeń do części spotkań jak
i naszych wykładowców. Jest to pierwsze tego rodzaju partnerstwo jeśli chodzi o
tak bogatą ofertę uczelni wyższej dla niestudentów.
Na jakiej zasadzie dobieracie
tematy do spotkań i wykładów?
D.K.: Tematy tworzą się w trakcie
naszych wspólnych dyskusji, oczywiście w konsultacji z wykładowcami. Kadra, z
którą współpracujemy została już sprawdzona w I edycji Archipelagu. natomiast w II edycji poprosiliśmy ich o nowe zagadnienia, którymi aktualnie zajmują się w swojej pracy
badawczej.
Oswajamy naszych uczestników z tym
co jest we współczesnym świecie bardzo zmienne i kształtowane przez wiele
kanałów komunikacyjnych. Zastanawiamy się nad zmieniającym się modelem rodziny,
sztuce nowoczesnej, rozmawiamy o tym co to jest gender*, i co to znaczy być
queer*. Okazuje się, że niektóre tematy mogą być niezrozumiałe dla rożnych grup
wiekowych, na przykład jednym z tematów II edycji jest partyzantka ogrodnicza*, o którą także moi
znajomi w wieku przed 30-stką też pytali zdezorientowani „czy to jakieś
działanie anarchistyczne?” Chodzi o to, aby świat ludzi młodych mógł spotkać
się ze światem ludzi starszych.
M.R.: Tematyka, którą poruszamy w
formule wykładów, seminariów i spotkań nie jest zazwyczaj utożsamiana z
tematyką dla osób, które są na przedpolu starości. Z jednej strony mamy
partyzantkę ogrodniczą, z drugiej religijność mozaikową. Wgląd w naszą
religijność jest to, nawiasem mówiąc jeden z najtrudniej poruszanych tematów.
Polacy już dużo chętniej mówią o seksie, ale często milczą w temacie
religijności. Odpowiadając na tę potrzebę
zaprosiliśmy do współpracy socjologa religii, dr Tomasza Sobierajskiego.
Z trzeciej strony poruszamy tematy związane ze sztuką. Myśląc o sztuce w
kontekście osób starszych wyobrażamy sobie hermetyczne grono osób, które
tworzyły całe życie. My próbujemy to odschematyzować. Pokazujemy, że sztuka
jest „do jedzenia” tak jak chleb, jak powietrze. Pokazujemy: możecie z niej
korzystać, aby budować swoją tożsamość w grupie. Z jeszcze innej strony w
programie zajęć mamy dr Mariolę Bieńko,
która opowiada o współczesnym modelu rodziny i nieuniknionym – jak się wydaje –
powrocie do wielopokoleniowości i dzieleniu wspólnej przestrzeni. Podczas zajęć
Archipelagu Pokoleń, a szczególnie w trakcie dyskusji międzypokoleniowych,
staramy się zadawać takie pytania, które stawiają sobie ludzie w wieku lat 5,
55 i 85. Są to zagadnienia, które dotyczą istoty człowieczeństwa, niezależne od
wieku. W naszym odczuciu Archipelag ma być takim miejscem, gdzie dotykamy
tworzenia tkanki kapitału ludzkiego.
Czyżby Archipelag Pokoleń był
taką szkołą dla seniorów?
D.K.:
Nie do końca. Jeśli myślimy o szkole to o czymś co jest narzucone. Dla nas jest
bardzo ważne zdanie uczestników. Nie chcemy robić czegoś co nie będzie zgodne z
ich zainteresowaniami. Na przykład pracując nad tematami do dyskusji
międzypokoleniowych zapytaliśmy studentów ISNS i naszych archipelagowiczów o
skojarzenia z 3 obszarami tematycznymi: wolność, współpraca, Warszawa w
kontekście tego o czym chcieliby rozmawiać. Okazało się, że we wszystkich tych
obszarach pojawiła się wspólna przestrzeń.
M.R.:
Na początku myśleliśmy, że jesteśmy naiwni sądząc, że te odpowiedzi gdzieś mogą
mieć wspólny mianownik. Po czym okazało się, że niezależnie od wieku są pewne
obszary, które są wspólne, które się
zazębiają i wymagają rozmowy w każdej kategorii wiekowej. To jest rzecz
niesamowita.
Ale czy młodzi są
zainteresowani tym jak i co myślą seniorzy?
M.R.: Badania pokazują, że są. Natomiast, aby doszło do
dialogu, potrzeba odpowiedniej formy i selekcji tego o czym będziemy rozmawiać.
Dom Badawczy Maison przygotował tego typu badania na konferencję rzecznika Praw
Obywatelskich w czerwcu w ubiegłym roku. Okazało się, że młodzi chcą słuchać
jak wyglądała młodość dziadków i innych seniorów, ale w kontekście namacalnym
tj. jak wyglądały rzeczy i jakie były doświadczenia oraz odczucia z tym
związane. Nie chcą natomiast opowiadać o swoich sercowych czy finansowych
sprawach, a o tym najchętniej chcą słuchać seniorzy. Mając w pamięci te wyniki
staraliśmy się tak budować warsztaty, aby pokazać co może być atrakcyjne dla
jednej i dla drugiej strony. Dodatkowo potwierdziły to wyniki naszego zapytania
o skojarzenia. Ani młodzi ani starzy często nie znają dobrej przestrzeni do
wspólnej rozmowy, spotkań. Te znane nam, czyli kawiarnia, ławka, spotkania
rodzinne, czy też przychodnie lekarskie, są nie tyle nie sprzyjające, co w
żadnej sposób nie inicjujące, nie zachęcające do rozmowy.
D.K.: Dlatego właśnie myśląc o dyskusjach
międzypokoleniowych dotyczących 3 wybranych przez nas obszarów: wolność,
Warszawa, współpraca postanowiliśmy otworzyć przestrzenie warszawskich
kawiarni. Chcemy, aby dyskusje były bardzo włączające. Będziemy dyskutować w
klubokawiarni MiTo pełniącej również rolę galerii sztuki współczesnej, cafe
Iluzja w odremontowanym budynku kina Iluzjon oraz
kuchnio-kawiarnio-klubo-świetlicy Solec na Powiślu. Chcemy pokazać, że kawiarnie to przestrzenie
otwarte na osoby starsze. Dodatkowo do każdej dyskusji młodych ze starszymi
zapraszamy panelistów - ludzi spoza świata akademickiego, aby pokazać
różnorodne głosy widzenia.
Jaki jest zakładany efekt
Archipelagu Pokoleń?
D.K.:
Kontynuacją Archipelagu będzie Laboratorium projektów społeczno-badawczych,
które rusza po wakacjach. Cztery osoby, bądź cztery zespoły osób przy wsparciu
trenerów z Towarzystwa „ę”, będą mieć możliwość realizacji swojego pierwszego
projektu. Podczas 3 ścieżek warsztatowych obecnych na Archipelagu: Pracownia
Design, warsztaty teatralne i warsztaty animacji kultury uczestnicy generują
rożne pomysły na działania, chcemy udostępnić im miejsce do ich realizacji.
Dajemy wędkę, wsparcie, ale wędka jest w rękach uczestników, sami będą łowić.
Naszym wymarzonym efektem Archipelagu jest to, aby po warsztatach uczestnicy
znaleźli miejsce dla swojej aktywności, Laboratorium będzie jedną z możliwych
opcji.
M. R.: Myślę też, że naszym
długofalowym wymarzonym efektem jest też zbudowanie pewnej sieci. Uczestnicy
podczas trwania Archipelagu Pokoleń budują swoje „drużyny”. Jeżeli w
przyszłości będą chcieli się w coś zaangażować, będą mogli wtedy zadzwonić do
Kasi, Eli, Stefanii (w większości uczestniczą kobiety) i zadziałać razem.
Łatwiej jest wyjść w nową przestrzeń w grupie niż samodzielnie. Zupełnie inna
jest motywacja, wola i wiara.
D.K.: Wydaje mi się, że Archipelag
jest taką platformą wymiany informacji, my dajemy im przestrzeń, a oni się
między sobą wymieniają. To już się działo w minionej i dzieje w aktualnej.
Uczestnicy w każdą środę po zajęciach chodzą razem na piwo. Ostatnio powstał
nawet pomysł wspólnego ogniska.
Czyli uczestnicy się lubią?
M.R.:
Takie mamy wrażenie.
Moglibyście naszkicować model
typowego uczestnika Archipelagu? Jakie będzie miał cechy?
M.R.: Nie ma takiego modelu. W kontekście budowania
kapitału ludzkiego stawiamy na różnorodność. Uczestnicy to osoby w wieku 50+,
mieszkające w Warszawie (takie mamy zobowiązania wobec sponsorów). Mamy osoby w
okolicach 50-tki, czyli takie, które są aktywne zawodowo, ale też i osoby już
na emeryturze, czyli w okolicach 70-tki. Nasi archipelagowicze są niekiedy sami
przedstawicielami dwóch pokoleń i dlatego też nawet dla nich kwestia
wielopokoleniowości nie jest wcale taka oczywista. Są to osoby, które chcą
rozpoznać aktywność wokół siebie. Niektóre brały już udział w różnych
projektach inne nie. Mamy uczestników Uniwersytetów III wieku. Na pewno ich
wspólną cechą jest potrzeba zobaczenia się i spotkania. Swego rodzaju głód
świata, który nie jest uzależniony od tego ile mam lat i jakie mam
wykształcenie.
D.K. Myślę, że cechą wspólną tych osób jest ciekawość
świata. Tego co się dzieje z rówieśnikami, z innymi pokoleniami i chęć
zrozumienia rzeczywistości. Nasi uczestnicy mają też potrzebę pewnego rodzaju
zadumy, to jest ten rodzaj ciekawość, który łączy się z refleksyjnością.
A co dla Was jest najciekawsze
w tym projekcie?
M.R.: Wszystko. Dla mnie
jako pracownika naukowego jest bardzo ważna różnorodność. Zajmuję się również socjologią rodziny, więc patrzę
na młodych ludzi, których uczę codziennie i dzięki archipelagowi obserwuję też
ich rodziców lub dziadków. Często zapominamy, że to co jest przed nami to
koegzystencja wielu pokoleń, mówimy o rynku pracy, edukacji, ale dla mnie
istotna jest też wielopokoleniowość w życiu społecznym. To jest coś czego jako
społeczeństwo musimy się nauczyć. Archipelag edukuje nie samych
archipelagowiczów, ale społeczeństwo do współobecności różnych pokoleń i do
współgłosu, niekoniecznie na zasadzie współbrzmienia, czasem na zasadzie
konfliktu, który my w Archipelagu rozumiemy bardzo twórczo. Można by rzec, że
jesteśmy prenormatywni w tej materii. Chcemy dojść do takiego momentu, że
nikogo nie będzie dziwiło, że połowa miejsc w tej kawiarni, w której teraz
siedzimy, będzie zajęta przez osoby starsze i będziemy wzajemnie pożyczać od
siebie zapalniczki i przysiadać się na pogawędkę.
D.K. Dla mnie najistotniejsze jest spotkanie z tymi ludźmi,
bo uważam że, fajne pomysły rodzą się w różnorodnych grupach. Pracując przy
Archipelagu mam wrażenie uczestniczenia w jakimś przełomowym,
interdyscyplinarnym działaniu, łączącym sztukę z działaniami społecznymi. W
debacie publicznej w kontekście starości nacisk jest położony tylko na jedną
stronę naszego życia, kwestie zdrowotne, zabezpieczenie społeczne, rynek pracy,
młodzi upatrywani są jako konkurencja dla starszych. Nie mówi się zupełnie o
relacjach międzyludzkich, o współpracy.
Wydaje mi się, że konstrukcja archipelagu pokazuje, że ta dyskusja jest
możliwa. To nie musi być tak, że jak młoda osoby przychodzi od pracy to starsza
musi się czuć zagrożona. W perspektywie długofalowej jesteśmy prekursorami
takich działań, bo zapewne wkrótce będą one bardziej popularne.
* słowo gender pochodzi z języka angielskiego i oznacza płeć. Obecnie
termin gender używany jest do określenia płci kulturowej lub społecznej w
odróżnieniu od płci biologicznej. W tym znaczeniu gender oznacza tworzony poprzez nieustanne powtarzanie i odgrywanie
zespół cech i zachowań, ról płciowych i stereotypów płciowych przypisywanych
kobietom i mężczyznom przez społeczeństwo i kulturę.
* termin queer pochodzi z języka
angielskiego i oznacza ‘dziwny, odmienny’. Potocznie, w przypadku osób
określających się jako queer,
oznacza on niedefiniowanie się w kategoriach heteroseksualnego systemu i odmowę
określenia się kategoriami heteroseksualny, homoseksualny, czy biseksualny lub
transseksualny, a także w kategoriach kobiecości i męskości. To w praktyce
oznacza przekraczanie/kontestowanie istniejących norm seksualności, wyglądu,
płci i strategiczne niedookreślanie się i niedefiniowanie w tych kategoriach
lub niejednoznaczne definiowanie.
* partyzantka ogrodnicza to specyficzny rodzaj ogrodnictwa,
polegający na adaptowaniu przestrzeni miejskich. Ogrody tworzone przez
„partyzantkę” powstają zazwyczaj na zaniedbanych obszarach, często opuszczonych
przez prawowitego właściciela. Zapuszczone tereny, pod wpływem działań
aktywistów, zmieniają się w estetyczne ogrody. Co więcej, każdy może stworzyć w
tej przestrzeni własną grządkę z warzywami czy kwiatami.
Subskrybuj:
Posty (Atom)