poniedziałek, 30 września 2013

SENIOR CORPS - KORPUSY SENIORÓW

Senior corps (Korpusy seniorów) łączą osoby w wieku 55+ z osobami i organizacjami, które potrzebują ich pomocy. Działający w Senior corps seniorzy otrzymują odpowiednie szkolenia, by stać się potem mentorami, trenerami czy opiekunami dla osób w potrzebie, wykorzystując przy tym swoje umiejętności i doświadczenie.

Źródło: http://photos.nationalservice.gov/photos/i-JmqVPCZ/1/M/i-JmqVPCZ-M.jpg

Senior corps funkcjonują w ramach Korporacji Krajowej i Lokalnej Służby Społecznej (Corporation of National and Community Service) w Stanach Zjednoczonych. Jest to agencja federalna wspierająca organizacje pozarządowe, dzięki którym możliwa jest poprawa sytuacji życiowej wielu Amerykanów.Senior corps działają w ramach trzech programów:

Dziadkowie zastępczy- wolontariusze 55+ odwiedzają różne jednostki edukacyjne, szpitale, ośrodki dla młodzieży pomagając najmłodszym w nauce pisania i czytania, zajmując się opieką nad młodymi matkami, trudną młodzieżą oraz dziećmi niepełnosprawnymi. Wolontariusze przechodzą przez specjalne szkolenia, dzięki którym  w profesjonalny sposób mogą podzielić się miłością i współczuciem z osobami pokrzywdzonymi przez los.

RVSP- Retired & Senior Volunteer Program – Program Wolontariuszy Emerytowanych i Seniorów: jest to największa sieć wolontariuszy 55+ w USA. Osoby biorące udział w programie dzielą się swoją wiedzą i umiejętnościami poprzez aktywną działalność na rzecz lokalnej społeczności. Wolontariusze pracują przy renowacji domów, są mentorami i udzielają pomocy nauczycielskiej niepełnosprawnym oraz poszkodowanym przez los dzieciom i młodzieży, uczą języka angielskiego imigrantów i wspierają ofiary klęsk żywiołowych.  

Seniorzy Kompani – W ramach tego programu wolontariusze 55+ pomagają innym seniorom, którzy mają problemy z wykonywaniem czynności codziennych. Dzięki pomocy Kompanów osoby te nie tylko mogą nadal żyć niezależnie, nie przenosząc się do domów opieki, ale także zyskują nowych towarzyszy i przyjaciół.

Do Senior corps może zgłosić się każdy obywatel USA. W ramach programu otrzymuje odpowiednie szkolenie, ubezpieczenie w trakcie pełnienia służby, a czasem także zwrot kosztów w przypadku niektórych zadań. Dzięki temu organizacja działa prężnie, skupiając coraz więcej chętnych do pomocy, bowiem, jak głoszą Senior corps, pomagając innym, pomagasz także sobie.

Strona internetowa Korpusów Seniorów:
Galeria zdjęć:

Tekst: Katarzyna Belczyk

NARZĘDZIE W RĘKU

L'outil en main (Narzędzie w ręku) jest organizacją działającą we Francji. Głównym celem organizacji jest nauka dzieci w wieku od 9 do 14 lat, podstawowych, tradycjonalnych zawodów tj. piekarz, ogrodnik czy krawiec. Dzieci wykonują, zaczynając od najprostszych, czynności związane z tymi zawodami. Nauczycielami są osoby będące na emeryturze, które pragną zaszczepić fascynację do swojego zawodu, wykonywanego w ciągu życia. Oddział, o którym opowiada poniższy filmik, tworzą przedstawiciele 43 różnych zawodów. Obecnie u mistrzów fachu uczy się 31 dzieci, które w każdą sobotę zgłębiają tajniki pieczenia chleba, sadzenia kwiatów czy szycia na maszynie.


Zwrócono uwagę, że w obecnych czasach, dzieci bez najmniejszego problemu potrafią korzystać z komputera czy innych nowych technologii, jednak gdy mają wykonać złożone czynności, niezbędne w codziennym życiu, mają z tym trudności. Nauka prowadzona w tejże organizacji umożliwia wypracowanie precyzyjnych ruchów ręki, które są podstawą do wyrobienia ciasta na chleb, utrzymania pędzla czy przecinania nożyczkami materiału.
Każde dziecko ma za zadanie wykonania 10 przedmiotów. W ten sposób, pod czujnym okiem nauczyciela, może nauczyć się niezbędnych czynności a także odkryć pasję do wykonywanego zadania.


Autor: Kinga Beczek

POWRÓT GAWĘDZIARZY

Sztuka opowiadania historii, w naturalny sposób przypisana osobom starszym, przechodzi swój renesans w nowojorskim ośrodku ESTA- Elders Share the Arts, czyli Starsi dzielą się sztuką.

foto: T.Kaczor

W ESTA osoby starsze dzielą się nie tylko opowiadaniami. Ubierają historie swojego życia w różnego rodzaju formy sztuki. Wspomnienia znajdują swoje ujście w sztukach plastycznych, zdjęciach, ustnej relacji i spisywanych opowiadaniach. ESTA oferuje różnego rodzaju warsztaty, gdzie seniorzy mogą podzielić się swoimi historiami z młodszymi, stworzyć kolaż na ich podstawie czy też przedstawić je na deskach teatru. ESTA wspiera kreatywność wśród osób 55+ wierząc, że wpływa ona pozytywnie na stan ich zdrowia, a także na zacieśnianie więzi w lokalnych społecznościach i na budowanie zrozumienia między pokoleniami.

Działalność ESTA koncentruje się wokół trzech głównych programów: Sztuki historii żywej, Sztuki międzypokoleniowej oraz Sztuki dla osób starszych z demencją. Sztuka historii żywej to warsztaty, podczas których osoby starsze dzielą się swoimi wspomnieniami poprzez sztuki wizualne, teatr, opowiadania ustne oraz pisanie, taniec i muzykę, a także fotografię. W warsztatach Sztuki Międzypokoleniowej biorą udział zarówno starsi jak i młodsi, ucząc się od siebie nawzajem, zwiększając swoją wrażliwość społeczną i umiejętność twórczej ekspresji. W program zaangażowane są szkoły, instytucje edukacyjne, domy kultury, muzea i biblioteki. Uczestnicy warsztatów spotykają się i, posiłkując się różnymi formami sztuki, wymieniają doświadczenia. Ostatni program poświęcony jest osobom starszym z demencją. Dla uczestników prowadzone są zajęcia, podczas których z pomocą profesjonalnych opiekunów, mogą oni wyżyć się twórczo, co także pozytywnie wpływa na stan zdrowia i poprawia jakość życia.

Organizacja działa na Brooklynie od 1979 roku. Wszystko zaczęło się od warsztatów teatralnych w Ośrodku dla Seniorów Hodson, w które stopniowo zaangażowało się pięć kolejnych ośrodków. Grupy uczestników, które zbierały się wtedy, by korzystając z własnych doświadczeń tworzyć sztukę, dały podstawę do "Pereł Mądrości"- zgromadzenia gawędziarzy, które funkcjonuje do dziś. Odwiedzając różne nowojorskie ośrodki, opowiadacze dzielą się historiami i zachęcają do tego samego swoich słuchaczy. Bo, jak głosi motto organizacji „Nie musimy być w tym samym wieku, by być częścią tej samej rozmowy”.

Strona internetowa ESTA:
Obrazy seniorów do hasła „Daleko od domu”:
Nagranie ze spotkania Pereł Mądrości (w języku angielskim):
Kolaże życia”:


tekst: Katarzyna Belczyk

środa, 25 września 2013

GLINA I WIKLINA

Stanisława Spychała-Walenko i Joanna Mużelak  w ramach projektu "Seniorzy w akcji" zaprosiły młodszych i starszych mieszkańców gminy Nędza do udziału w twórczych warsztatach rękodzieła w zakresie ceramiki i wikliniarstwa. Warsztaty odbywały się cyklicznie co miesiąc od października 2012 do maja 2013 w Nędzy i w Zawadzie Książęcej. Uczestnicy nauczyli się jak wyplatać z wikliny najróżniejsze formy, jak ulepić z gliny miski, czajniczki, broszki i wazy. „Jeśli czujesz zamiłowanie do rękodzieła i prac manualnych, marzysz by zmienić coś w swoim otoczeniu, chcesz zintegrować się z lokalną społecznością i poznać bliżej swoich sąsiadów, a przede wszystkim zrobić wspólnie coś dla innych, ten projekt jest dla Ciebie. Nie musisz nic umieć, wszystkiego Cię nauczymy” – zachęcały autorki projektu. O tym co było w projekcie najważniejsze rozmawia z animatorkami Tomasz Kaczor. 

Od jak dawna się znacie?

Stanisława Spychała-Walenko: W zeszłym roku, razem ze Stowarzyszeniem Kobiet Aktywnych, które działa w Nędzy już szósty rok, organizowałam konkurs ozdób wielkanocnych. Asia wtedy zaczynała swoją karierę jako dyrektorka Centrum Kultury. Pomogła nam w rozpropagowaniu akcji, przygotowała plakaty i ulotki. Wyszło nam z tego wydarzenie na bardzo dużą skalę, bo udział wzięło prawie 300 osób. To było nasze pierwsze szczęśliwe spotkanie.

Joanna Mużelak: Okazało się, że obie mamy artystyczne dusze. Ja akurat byłam świeżo po warsztatach ceramicznych w Beskidzie Niskim, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Rozmawiając ze Stasią, dowiedziałam się, że jest ona z wykształcenia ceramikiem. Więc pojawił nam się impuls, by wspólnie jakoś tę ceramikę w naszym życiu uruchomić, a przy okazji też nauczyć innych.

To skąd w takim razie w waszym projekcie wzięła się wiklina?

JM: Jak już Stasia powiedziała, byłam wtedy na początkowym etapie swojej pracy w Nędzy. Mieszkam w Raciborzu i choć do Nędzy jest stamtąd tylko kilkanaście kilometrów, nie znałam jednak za dobrze lokalnego potencjału. Starłam się więc go zbadać i dowiedziałam się, że w Zawadzie Książęcej (jedno z sołectw gminy Nędza) działali kiedyś wikliniarze. Była tam koszykarnia, w której wyplatano kosze i przedawano je potem w Raciborzu na rynku. Uznałam, że to temat, który należałoby odświeżyć i nawiązać do tej tradycji.
I wtedy znalazłam ogłoszenie o konkursie Seniorzy w Akcji. Pomyślałam, że to bardzo dobra okazja, by połączyć oba nasze pomysły. Tym bardziej, że zarówno Stasia jak i osoby, które w Zawadzie zajmują się lub zajmowały wikliniarstwem, są seniorami.

Do konkursu startowałaś w podwójnej roli: koordynatorki projektu i przedstawicielki instytucji. Czy taka sytuacja była dla ciebie wygodna?

JM: Tak, dlatego że nie musiałam nikogo o nic prosić, do niczego namawiać, ani przekonywać do swoich pomysłów. Wszystkie decyzje podejmowałam sama i jeśli uważałam, że coś jest fajne, to po prostu to robiłam. Zresztą jesteśmy tak małą instytucją, że jako dyrektorka Centrum Kultury i tak sama zajmuję się całą koordynacją projektów. Dziś nawet nie bardzo sobie wyobrażam jak by to mogło wyglądać inaczej.

Stasiu, czy zanim zaczęłyście współpracę, organizowałaś tu jakieś zajęcia z ceramiki?

SS-W: Kiedy byłam dyrektorką szkoły w Kuźni Raciborskiej, chciałam stworzyć Szkołę Rzemiosł Różnych. Mieszkałam wtedy w Nędzy od niedawna, i ze zgrozą obserwowałam sytuację w gminie. Bezrobocie sięgało 22%. To było przerażające. Chciałam nawet wtedy sadzić wiklinę i uczyć ludzi rzemiosła na zasadzie chałupnictwa. Myślałam o tym, by np. górnicy, gdy w wieku 40 lat pójdą na emeryturę, zamiast spędzać czas w barze, pletli z żonami kosze. Niestety, 15 lat temu, gdy wpadłam na ten pomysł, był on kompletnie utopijny. Władze widziały we mnie tylko nawiedzoną babę z zewnątrz. Więc odpuściłam i zajęłam się czym innym. Robiłam tylko warsztaty ceramiczne dla młodzieży w swojej szkole, ale nigdy nie mogłam tego zrobić na większą skalę, bo nie miałam dostępu do pieca ceramicznego, a bez tego nie da się poważnie zajmować ceramiką. Dopiero Asia „kupiła” ode mnie tę ceramikę.

A jak tym razem udało się wam rozwiązać problem braku pieca?

SS-W: Na początku liczyłyśmy, że uda się wyremontować zepsuty piec ceramiczny, który jest w szkole w Nędzy. Niestety nic z tego nie wyszło. Ktoś nawet oferował nam mikrofalówkę do wypalania ceramiki.

JM: W końcu udało się nawiązać współpracą ze szkołą specjalną nr 10 w Raciborzu. Pani dyrektor była na tyle uprzejma, że pozwoliła nam skorzystać z ich pieca. Jeździliśmy tam chyba z dwadzieścia razy na wypały.

SS-W: Pani dyrektor nie chciała od nas żadnych pieniędzy, więc w ramach rewanżu planujemy poprowadzić w jej szkole warsztaty ceramiczne.

JM: Nas jako instytucji nadal nie stać na zakup pieca, dlatego tak ważne dla nas jest to partnerstwo ze szkołą w Raciborzy.

Jak szukałyście uczestników swojego projektu?

JM: Na początku trzeba było odszukać tych wikliniarzy, który kiedyś tu w gminie wyplatali kosze. Bardzo nam w tym pomogli pani bibliotekarka i pan Janek Baron, który pracuje w naszej świetlicy w Zawadzie Książęcej. Zorganizowałyśmy takie spotkanie, na którym przedstawiłyśmy pomysł i zachęcałyśmy do udziału w projekcie. Oczywiście oprócz tego był plakat, ulotki, wiadomości w lokalnych mediach: radiu i gazecie samorządowej. Zgłosiło się ponad 30 osób, a ostatecznie udział wzięło ponad 40.

Z tego co wiem na początku projekt nie zakładał, że lokalni wikliniarze będą też prowadzić część warsztatów?

JM: To wyniknęło spontanicznie. Mieliśmy zaproszonych trzech instruktorów wikliniarstwa ze Stowarzyszenia Serfenta, którzy za każdym razem przyjeżdżali do nas z Cieszyna. Ale w międzyczasie pan Hubert i pani Łucja postanowili przeprowadzić dodatkowe warsztaty z lokalnej techniki wyplatania koszy. Poprowadzili dwa warsztaty, bo za jednym posiedzeniem nie da się wypleść kosza.

Pani Łucjo, jak odnalazła się pani w roli instruktorki?

Łucja Przybyła*: Bardzo dobrze! Aż się zdziwiłam jacy wszyscy byli chętni, jak chcieli zrobić swój kosz, choćby nawet miał być koślawy. Niektóre rzeczy są jeszcze niedoskonałe, ale jak na pierwszy raz to wyszło bardzo dobrze. Jeden od drugiego oglądał jak się to robi, a koło mnie to ze trzy czy cztery osoby z tym zaczętym koszykiem siedziały i pytały „co teraz? gdzie teraz? jak dalej robić?”. Wszystkim nie szło podpowiedzieć… Ale jak by trzeba było, to aż do śmierci mogę uczyć!
Hubert Piechula*: Ta pani to ma w genach!

ŁP: Ja już od piętnastego roku życia siedziałam obok dziadka, obok ojca i plotłam. W jednym pokoju, przy piecyku się siedziało. Dziadek palił w piecu, żeby było ciepło, babcia zażynała, żeby dobrze wlazły te patyki, a ja już plotłam. Cała wieś potrzebowała koszyków, bo kiedyś nie było plastików. Wszystko ręcznie się robiło. Takie ogromne kosze na siano, na owoce. Na wszystko!
Wtedy koszyki były w cenie. Mieliśmy hektar łąki koło Odry, nasadziliśmy tam wikliny i z tego się żyło. Zimą się plotło, a latem się wyjeżdżało i handlowało. Wtedy w każdej chałupie było małe gospodarstwo.

Widzę, że teraz na warsztatach jest też wnuczka.

ŁP: Ja jej powiedziałam tak: „Póki ja jestem, trza cię nauczyć”. No i przyszła i w dwie soboty zrobiła koszyczek. Dobrze jest wszystko umieć, bo w życiu się to przyda.

A państwo tu pleciecie cały czas? Są zamówienia?

ŁP: Jeszcze w zeszłym roku uplotłam komuś taki wielki kosz na siano, ale tego roku to już bym nie dała rady… Dla siebie jeszcze zrobię, ale tak na sprzedaż to już nie.

SS-W: A ja myślę, że to trzeba rozpropagować. Kocham wiklinę od dawna i jeszcze zanim zamieszkałam w Nędzy, kupowałam wiklinę jako ozdobę a nie przedmiot użytkowy.

Leon Wolnik*: Dekoracyjnie może tak, ale kiedyś koszyk był po to, żeby ziemniaki zbierać na polu. A kto teraz idzie na pole z koszykiem? Wszystko kombajnami wykopią…

ŁP: Ale jeszcze niedawno jeden gospodarz poprosił mnie, żebym zrobiła mu dwa koszyki. Ja się pytam „Ale na co ci, masz przecież plastiki?”. A on na to, że jak go zrzucił raz, to mu cały popękał. Z kolei inna kobieta mówiła, że chciała przysiąść na plastikowym koszyku, i cały się rozwalił, a z wikliny trzyma nawet trzy lata.

Opowiedzcie jeszcze coś o finale. Jak to wyglądało?

JM: Finałem było wspólne budowanie wiklinowej altanki. Wszystko odbyło się 27 kwietnia. Wcześniej, razem z uczestnikami projektu, wybraliśmy miejsce. Ustaliliśmy, że chcemy to zrobić w jednym z przedszkoli w gminie Nędza. Ostatecznie wybraliśmy przedszkole w Łęgu, bo w tej wsi tradycja wikliniarstwa była najsilniejsza. Chcieliśmy tym samym wznieść jej w tym miejscu taki pomnik. Całą pracę nad budową altanki koordynowali instruktorzy ze Stowarzyszenia Serfenta. Krok po kroku tłumaczyli, pomagali, a cała 40 osobowa grupa budowała altanę.

ŁP: Pracowali jak mrówki! To było coś bardzo fajnego!

SS-W: Kobiety ze szpadlami, z łopatami, dzieci. Każda osoba się przydała, dla każdego było zadanie. Oczywiście koncepcji w trakcie pojawiało się mnóstwo, ale nasi instruktorzy byli bardzo elastyczni i pozwalali nam na bieżąco ingerować w całą konstrukcję. Jakby się dokładnie przyjrzeć, to każdy element ścianki jest trochę inaczej pleciony, ma trochę inny wzór, zgodnie z pomysłem i inwencją uczestnika.

Czy grupa uczestników była międzypokoleniowa?

JM: Tak. Najmłodszy uczestnik miał 6 lat, a najstarszy, pani Łucja, 79.

I jak się pracowało w takiej międzypokoleniowej grupie?

ŁP: Bardzo fajnie! Aż się zdziwiłam… Jakby to tak powtórzyć, to by poszło jeszcze lepiej, bo ci, którzy byli za pierwszym razem, mogli by też trochę uczyć nowych.

SS-W: Wiele osób, które nie uczestniczyły w warsztatach, ale przyszły na finał, pytały się czy będzie następny raz. Pani wójt też przyszła i jakieś tam deklaracje z jej strony były. Zobaczymy co dalej z tego będzie.

A wy byście chciały? Macie taki pomysł czy wolicie spróbować teraz czegoś innego?

SS-W: Na pewno byłoby to jakoś rozszerzone

ŁP: A gdyby tak nauczyć szyć?

SS-W: O Boże! Ja to dawno mówię! Młodzież dziś nawet guzika nie umie przyszyć…

To wszystko brzmi bardzo wzorowo: świetna frekwencja, grupa międzypokoleniowa. Nie dość, że udało się ściągnąć na warsztaty profesjonalnych instruktorów, to jeszcze niespodziewanie wśród uczestników ujawniły się talenty pedagogiczne. Do tego bardzo udany finał. Mieliście w ogóle jakieś problemy?

JM: Problemy były z warsztatami ceramicznymi. Chciałyśmy zacząć już w listopadzie, ale nie udało się na czas znaleźć pomieszczenia. Cały czas pertraktowaliśmy z władzami gminy, potrzebowaliśmy lokalu z dostępem do bieżącej wody, bo w Centrum Kultury mamy tylko jedną salę. W końcu w lutym przejęliśmy pomieszczenie po zakładzie fryzjerskim. Szybciutko je wyremontowaliśmy i od razu wystartowaliśmy z pierwszymi warsztatami ceramicznymi.

SS-W: Jak się ma pasję, to człowieka nic nie powstrzyma. Wydaje mi się, że jak się ludziom zaproponuje ciekawe zajęcie, to wyjdą z domów.

Z tego co słyszę, to tu raczej nikt w domu nie siedzi. No, chyba że w domu kultury…

SS-W: To prawda, dużo się dzieje. Nędza to nie nędza!


*Łucja Przybyła, Hubert Piechula i Leon Wolnik są uczestnikami projektu, emerytowanymi wikliniarzami z gminy Nędza. Po wojnie, tak jak większość mieszkańców gminy, zajmowali się oni wyplataniem koszy z wikliny. W ramach warsztatów „Zakręceni w glinie i wiklinie” poprowadzili dwa warsztaty z wyplatania koszy lokalną metodą.




Tekst oraz foto: Tomasz Kaczor


wtorek, 10 września 2013

NIE PODCHODŹMY DO PROJEKTÓW MIĘDZYPOKOLENIOWYCH STEREOTYPOWO

Z Allanem Hattonem –Yeo, jednym z najbardziej cenionych na świecie ekspertów ds. programów międzypokoleniowych, rozmawia Maja Gawrońska.


Na zdjęciu Alan Hatton-Yeo (po lewej) przyjmuje nagrodę organizacji Generations United (Pokolenia Zjednoczone) za innowacyjny programy międzypokoleniowe. Fot. dzięki uprzejmości Generations United (www.gu.org).
  
Allan Hatton-Yeo to jeden z pionierów programów międzypokoleniowych i jeden z najbardziej cenionych ekspertów w tej tematyce na świecie. Za pracę nad łączeniem generacji, badania naukowe i budowanie lepszych społeczności został w tym roku uhonorowany Najwyższym Orderem Imperium Brytyjskiego. Od 1998 roku jest szefem Fundacji Beth Johnson.  To jedna z pierwszych organizacji pozarządowych, która już w 1972 roku zajęła się odpowiadaniem na problemy i potrzeby wynikające ze zmieniającej się demografii. Celem Fundacji jest łączenie praktycznych projektów, z badaniami i ulepszaniem polityki społecznej. Dziś zajmuje się też promocją zdrowia wśród seniorów, wspieraniem starszych ludzi chorych na demencję, rozwijaniem wolontariatu i pracą międzypokoleniową.

Kariera Hattona-Yeo spina różne pokolenia. Zanim zajął się problematyką starzenia się społeczeństwa, Hatton-Yeo przez siedemnaście lat specjalizował się w edukacji. Był m.in. dyrektorem college'u i głównym specjalistę ds. edukacji w stowarzyszeniu pomocy dzieciom chorym na porażenie mózgowe Spastics Society for England and Wales (dzisiaj organizacja nazywa się Scope). Później krótko związał się z brytyjskim Czerwonym Krzyżem.

Dziś, oprócz kierowaniem Fundacją Beth Johnson, Hatton Yeo jest członkiem zarządu Międzynarodowego Konsorcjum Programów Międzypokoleniowych (International Consortium for Intergenerational Programmes), doradcą strategicznym Zgromadzenia Rządu Walijskiego (Welsh Assembly Government) i naukowcem (Honorary Research Fellow) na Uniwersytecie w Keele. Współpracuje też z Centrum Badań Międzypokoleniowych na Uniwersytecie w Pittsburghu w Stanach Zjednoczonych i współredaguje pismo naukowe „Journal od Intergenerational Relations.”

Sceptycy ciągle zastanawiają się, po co właściwie inwestować w projekty międzypokoleniowe. Co im pan odpowiada?
Żadna grupa wiekowa nie może być izolowana ze społeczności, ani tym bardziej dyskryminowana. Tymczasem dzisiaj ciągle mamy brak równowagi pomiędzy pokoleniami. Od dawna mówi się o tym, że zmienił się model rodziny i sposób życia społecznego. Dziadkowie mieszkają osobno, więc wnuki nie mają z nimi kontaktu. Nie dość, że pomiędzy jednymi i drugimi nie ma więzi, to też nie mogą się wzajemnie od siebie uczyć. Obserwujemy to nie tylko na poziomie pojedynczych rodzin, ale też całego społeczeństwa. W Wielkiej Brytanii w ostatnich latach jest to bardzo widoczne. Z powodu kryzysu ekonomicznego, to starsze pokolenie więcej pracuje, czyli ma jeszcze mniej czasu dla tych najmłodszych. Równie zapracowane jest środkowe pokolenie, które tradycyjnie działa jak most pomiędzy skrajnymi grupami, ale dziś nie ma czasu na to, aby  wspólnie działać. Wszyscy skupiamy się na tym, aby żyło nam się lepiej finansowo, ale zapominamy, po co to robimy.

Przyjęło się uważać, że starzy i młodzi ludzie zajmują się bardziej konsumpcją tego, co wytworzy dla nich pokolenie środkowe, czyli pokolenie dzisiejszych dorosłych.
To jest błąd. Rzadko kiedy tym dwóm skrajnym grupom stwarza się szansę na to, aby też mogli dołożyć się do budowania czegoś wartościowego, z czego skorzysta całe społeczeństwo. Projekty międzypokoleniowe to doskonały katalizator, dzięki któremu seniorzy i młodsi ludzie mają szansę się spotkać, poznać i zacząć tworzyć coś razem. Zyskują na tym wszyscy. Starsi nie czują się samotni, a modzi mogą skorzystać z ich doświadczenia.

Zajmuje się pan programami wielopokoleniowymi od dwóch dekad. Jak w tym czasie zmieniło się podejście do tego typu programów?
Na początku wiele projektów międzypokoleniowych skupiało się na walce ze stereotypami dotyczącymi dwóch grup – seniorów i młodzieży. W ten sposób próbowano pomóc zbudować lepsze relacje między przedstawicielami tych pokoleń. Później dominowało podejście, że dzięki projektom międzypokoleniowym można walczyć z tymi problemami, które dotykają zarówno młodych jak i starych (np. samotność). W końcu zaczęto podejście międzypokoleniowe traktować dużo szerzej, jako bardzo ważne narzędzie do  budowania lepszych społeczności. Innymi słowy, coraz bardziej staramy się, żeby nie izolować różnych grup wiekowych, nawet przez przypadek. Integracja różnych pokoleń powinna być podstawowym elementem polityki społecznej. Jeśli społeczeństwo składa się ze spolaryzowanych, zupełnie niekontaktujących się ze sobą grup wiekowych, to przecież znak, że dzieje się coś złego. Niestety tradycyjnie przepisy i różne działania społeczne tylko tę polaryzację pogłębiały; często nieświadomie. Choćby dlatego, że każdą z grup wiekowych zajmował się inny urząd czy inna organizacja. Brakowało i ciągle brakuje skupienia na współpracy międzypokoleniowej.

Ale od niedawna w wielu krajach zmienia się przepisy tak, żeby uwzględniały wielopokoleniowość. Tak na przykład dzieje się w Unii Europejskiej.
To prawda, w zeszłym roku mieliśmy unijny Rok Aktywnej Starości i Solidarności Między Pokoleniami. Ciągle jednak daleko nam do ideału i potrzeba jest dużo więcej pracy. Zaś do przepisów unijnych radziłbym podchodzić z dużą dozą ostrożności. Wielopokoleniowość jest tu promowana przede wszystkim w zakresie pracy i ekonomii. Oczywiście jest to bardzo potrzebne. Problem polega na tym, że tym programom często brakuje kilku składników, które uczyniłyby je bardziej skutecznymi. W Unii jest na przykład wiele funduszy na działania, których celem jest zatrzymanie wiedzy starszych pracowników w organizacjach czy firmach, w których pracują. Zamiast odchodzić na emeryturę, starsi specjaliści mogą na przykład wchodzić w rolę mentorów młodszych profesjonalistów. W tej roli sprawdzają się świetnie, a do tego – jak pokazuje wiele badań - mają szereg zalet cennych dla pracodawców. Być może nie mają takiej mobilności jak młodzi, ale są bardziej  lojalni, rzadziej biorą wolne i lepiej podejmują skomplikowane decyzje, do których potrzebne jest wieloletnie doświadczenie. Tyle tylko, że aby pomiędzy tymi młodymi i starszymi zaczęła rodzić się więź i porozumienie, nie wystarczy po prostu zamknąć ich w jednym biurze. Badania pokazują, że konieczny jest katalizator na przykład w postaci lidera, wspólnych projektów albo szkoleń. Inaczej zamiast międzypokoleniowej wartości dodanej, będziemy mieć próżnię albo dwie wrogo do siebie nastawione grupy. Z moich obserwacji wynika, że bez międzypokoleniowej strategii w miejscach pracy często mamy do czynienia z kilkoma pokoleniami, które zupełnie nie rozumieją swoich potrzeb. W najlepszym przypadku po prostu się nie kontaktują. W gorszym scenariuszu, dochodzi do konfliktów.

Jak zapobiegać takim sytuacjom?
Projekty międzypokoleniowe powinny stwarzać uczestnikom szansę do tego, aby zaczęli rozmawiać. Gdy ludzie w różnym wieku zaczynają prowadzić dialog i przyglądać się sobie trochę bardziej dokładnie, często okazuje się, że mają podobne poglądy na świat, dzielą wspólne doświadczenia, czy przeżywają bliskie sobie emocje. Nie tylko dobrze się rozumieją, ale też wiele się od siebie uczą.

Na przykład?
Jeden z ciekawych projektów międzypokoleniowych w Wielkiej Brytanii bardzo mocną więzią połączył młodzież i emerytów-działkowców. Wydawałoby się, że sposób spędzania wolnego czasu tych dwóch grup nie może się bardziej różnić. Tymczasem okazało się, że dla tych młodszych, którzy dzisiaj bardzo interesują się żywnością ekologiczną, wskazówki z zakresu prowadzenia małych, miejskich ogródków są bezcenne. W innym projekcie seniorki i seniorzy uczyli młodych ludzi gotować. To może wydawać się śmieszne, ale zdolność przygotowania zdrowego, domowego posiłku w wielu miejscach w Wielkiej Brytanii zaczęła powoli zanikać. Przez lata karmiliśmy się gotowymi daniami, które do najlepszych dla zdrowia nie należą. Na szczęście powróciła moda na domowe kolacje, a nawet snobizm na bardziej wyrafinowane zdolności kulinarne. Seniorskie umiejętności w tym zakresie okazały się niezwykle potrzebne. Młodzi zaś odkryli przed nimi świat kuchennych nowinek i dodali trochę niekonwencjonalnych smaków. To też świetny przykład na to, że zalety łączenia pokoleń sięgają dużo dalej niż budowanie więzi między generacjami. Dzięki temu kulinarnemu działaniu, całej lokalnej społeczności żyje się lepiej. I mam nadzieję, że dużo zdrowiej.

Te wszystkie projekty bazują na tradycyjnych umiejętnościach seniorów. Jednak dzisiejsi seniorzy wcale nie są tacy tradycyjni.
Dlatego to bardzo ważne, aby przy planowaniu programów społecznych nie traktować dzisiejszych starszych dorosłych stereotypowo. Ich zainteresowania i potrzeby też się zmieniają. Jeszcze kilka lat temu dużo mówiło się o tym, że dziadkowie nie mogą dogadać się z wnukami, bo nie wiedzą co to internet i nie potrafią korzystać z bankomatu. Dzisiaj technicznie uzdolnionych seniorów jest coraz więcej. Są przecież starsi blogerzy, a na lekcjach uniwersytetu trzeciego wieku studentom dzwonią komórki. Dzisiejsi dorośli, gdy za jakiś czas zostaną starszymi dorosłymi, ciągle będą mieć wiele innych potrzeb czy wartości niż młodzi. Jednak barier technologicznych nie będzie już tak wiele.

Jak wykorzystać tę seniorską nowoczesność?
Jeden z ciekawszych programów międzynarodowych, nad którym teraz pracuję, stawia na przedsiębiorczość seniorów i młodych. Proszę się rozejrzeć dookoła. Wielu ludzi po sześćdziesiątce, siedemdziesiątce prowadzi dziś swoje firmy. Co więcej, wielu starszych ludzi zamiast odejść na emeryturę albo pracować długo w jednym miejscu, odchodzi od pracodawcy i zakłada swój własny biznes. To jest dość wyraźne zjawisko społeczne - nowość zarówno na rynku pracy jak i na naszym polu programów społecznych. Chcemy wykorzystać ten przedsiębiorczy kapitał starszych i połączyć go z przedsiębiorczością młodych, którzy dzisiaj też częściej niż kiedyś wolą otworzenie start-upu* od pójścia na etat. Chcemy, żeby taki program działał w wielu krajach. Liderzy powinni dostosowywać myślenie międzypokoleniowe do tego, co w danym czasie jest dla społeczności ważne.

Kim są najlepsi liderzy takich projektów?
Oczywiście potrzebne są odpowiednia wiedza i zdolności, takie jak umiejętność pracy z ludźmi w różnym wieku, łatwość  nawiązywania i rozwijania współpracy z różnymi lokalnymi organizacjami, które tradycyjnie zazwyczaj zajmują się jedną grupą wiekową,  czy umiejętności strategiczne stawiania jasnych celów i ich realizacji. To wszystko bardzo ważne elementy układanki, ale z naszych badań wynika, że najlepiej wychodzą te programy, gdy w grę wchodzi jeszcze jeden czynnik. Nazywam go „czynnikiem  P” - P jak pasja. Parę lat temu dokładnie przeanalizowaliśmy 60 projektów międzypokoleniowych.  Przedsięwzięcia, które odnosiły największy sukces, kierowane były przez ludzi ze szczerym zapałem i wiarą w misję. Oni po prostu uwielbiają pracować z ludźmi i zwyczajnie im na tych ludziach zależy. Z pasją wiążę się jeszcze jedna cecha dobrych liderów. Konieczny jest wysoki poziom wewnętrznej motywacji, czyli takiej, która nie zależy od zewnętrznych bonusów albo wysokiego poczucia obowiązku, na zasadzie, że ktoś zlecił mi zadanie, więc je wykonam. Oczywiście lider nie może bać się ciężkiej, czasem żmudnej pracy. Ale nasze badania pokazują, że najważniejsza jest szczera radość z tego, że tworzy się coś, co ma ogromne znaczenie dla innych.

Czy podczas pracy z wieloma liderami projektów międzypokoleniowych zauważył pan problemy, z którymi spotykają się najczęściej?
Myślę, że są trzy najważniejsze bariery, z którymi spotyka się wielu ludzi zaangażowanych w działalność międzypokoleniową. Na szczęście są też sposoby na to, aby te wyzwania pokonać. Po pierwsze, ciągle rzadko spotyka się ludzi, którzy potrafią zająć się dwoma skrajnymi pokoleniami. Ciągle mamy specjalistów albo od młodzieży albo od seniorów. Są świetni w pracy z jedną grupą, ale niezbyt rozumieją tę drugą. Dlatego liderzy projektów międzypokoleniowych muszą poświęcić dużo czasu na szkolenia. Po drugie, przynajmniej w Wielkiej Brytanii, mamy bardzo dużo przepisów, które kompletnie odgradzają starszych ludzi od tych młodszych. Przez wiele lat, zamiast na współpracę międzypokoleniową stawiano bowiem nacisk na to, aby chronić dzieci przez niestosownymi kontaktami ze strony starszych ludzi, takich jak przemoc czy wykorzystywanie seksualne. Te przepisy są potrzebne, ale stanowią też ogromną barierę. Liderzy projektów międzypokoleniowych muszą chronić bezpieczeństwo swoich uczestników, ale też nauczyć się nawigować w związanej z tym biurokracji. Trzecie wyzwanie, które często spotykam, wiąże się z przestrzenią, w której żyjemy. Brakuje nam tak zwanych „mixing-places,” czyli miejsc, które naturalnie łączyłyby pokolenia. We współczesnych miastach i wioskach ścieżki młodych i starszych coraz rzadziej się krzyżują. Idealne do tego są na przykład skwery czy parki. To naturalna przestrzeń, gdzie seniorzy i młodzież sami, bez żadnego przymusu czy specjalnych zaproszeń przychodzą na spacer. W Wielkiej Brytanii, podobnie jak w Polsce, tworzeniu takich przestrzeni przeszkadza pogoda. Dlatego musimy pamiętać, aby pokoleniowo-przyjazne miejsca, atrakcyjne dla rożnych grup wiekowych, planować i tworzyć.




Start-up – firma lub tymczasowa organizacja stworzona w celu poszukiwania modelu biznesowego, który gwarantowałby jej rozwój. Firmy te mają zwykle krótką historię, są w fazie rozwojowej i aktywnie poszukują nowych rynków. (Źródło wikipedia)