Stanisława Spychała-Walenko i Joanna Mużelak w ramach projektu "Seniorzy w akcji" zaprosiły młodszych i starszych mieszkańców gminy Nędza do udziału w twórczych warsztatach rękodzieła w zakresie ceramiki i wikliniarstwa. Warsztaty odbywały się cyklicznie co miesiąc od października 2012 do maja 2013 w Nędzy i w Zawadzie Książęcej. Uczestnicy nauczyli się jak wyplatać z wikliny najróżniejsze formy, jak ulepić z gliny miski, czajniczki, broszki i wazy. „Jeśli czujesz zamiłowanie do rękodzieła i prac manualnych, marzysz by zmienić coś w swoim otoczeniu, chcesz zintegrować się z lokalną społecznością i poznać bliżej swoich sąsiadów, a przede wszystkim zrobić wspólnie coś dla innych, ten projekt jest dla Ciebie. Nie musisz nic umieć, wszystkiego Cię nauczymy” – zachęcały autorki projektu. O tym co było w projekcie najważniejsze rozmawia z animatorkami Tomasz Kaczor.
Od
jak dawna się znacie?
Stanisława
Spychała-Walenko:
W zeszłym roku, razem ze Stowarzyszeniem Kobiet Aktywnych, które
działa w Nędzy już szósty rok, organizowałam konkurs ozdób
wielkanocnych. Asia wtedy zaczynała swoją karierę jako dyrektorka
Centrum Kultury. Pomogła nam w rozpropagowaniu akcji, przygotowała
plakaty i ulotki. Wyszło nam z tego wydarzenie na bardzo dużą
skalę, bo udział wzięło prawie 300 osób. To było nasze pierwsze
szczęśliwe spotkanie.
Joanna
Mużelak:
Okazało się, że obie mamy artystyczne dusze. Ja akurat byłam
świeżo po warsztatach ceramicznych w Beskidzie Niskim, które
zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Rozmawiając ze Stasią,
dowiedziałam się, że jest ona z wykształcenia ceramikiem. Więc
pojawił nam się impuls, by wspólnie jakoś tę ceramikę w
naszym życiu uruchomić, a przy okazji też nauczyć innych.
To
skąd w takim razie w waszym projekcie wzięła się wiklina?
JM:
Jak już Stasia powiedziała, byłam wtedy na początkowym etapie
swojej pracy w Nędzy. Mieszkam w Raciborzu i choć do Nędzy jest
stamtąd tylko kilkanaście kilometrów, nie znałam jednak za dobrze
lokalnego potencjału. Starłam się więc go zbadać i
dowiedziałam się, że w Zawadzie Książęcej (jedno z sołectw
gminy Nędza) działali kiedyś wikliniarze. Była tam koszykarnia, w
której wyplatano kosze i przedawano je potem w Raciborzu na rynku.
Uznałam, że to temat, który należałoby odświeżyć i nawiązać
do tej tradycji.
I
wtedy znalazłam ogłoszenie o konkursie Seniorzy w Akcji.
Pomyślałam, że to bardzo dobra okazja, by połączyć oba nasze
pomysły. Tym bardziej, że zarówno Stasia jak i osoby, które w
Zawadzie zajmują się lub zajmowały wikliniarstwem, są
seniorami.
Do
konkursu startowałaś w podwójnej roli: koordynatorki projektu i
przedstawicielki instytucji. Czy taka sytuacja była dla ciebie
wygodna?
JM:
Tak, dlatego że nie musiałam nikogo o nic prosić, do niczego
namawiać, ani przekonywać do swoich pomysłów. Wszystkie decyzje
podejmowałam sama i jeśli uważałam, że coś jest fajne, to po
prostu to robiłam. Zresztą jesteśmy tak małą instytucją, że
jako dyrektorka Centrum Kultury i tak sama zajmuję się całą
koordynacją projektów. Dziś nawet nie bardzo sobie wyobrażam jak
by to mogło wyglądać inaczej.
Stasiu,
czy zanim zaczęłyście współpracę, organizowałaś tu jakieś
zajęcia z ceramiki?
SS-W:
Kiedy byłam dyrektorką szkoły w Kuźni Raciborskiej, chciałam
stworzyć Szkołę Rzemiosł Różnych. Mieszkałam wtedy w Nędzy od
niedawna, i ze zgrozą obserwowałam sytuację w gminie. Bezrobocie
sięgało 22%. To było przerażające. Chciałam nawet wtedy sadzić
wiklinę i uczyć ludzi rzemiosła na zasadzie chałupnictwa.
Myślałam o tym, by np. górnicy, gdy w wieku 40 lat pójdą na
emeryturę, zamiast spędzać czas w barze, pletli z żonami kosze.
Niestety, 15 lat temu, gdy wpadłam na ten pomysł, był on
kompletnie utopijny. Władze widziały we mnie tylko nawiedzoną babę
z zewnątrz. Więc odpuściłam i zajęłam się czym innym.
Robiłam tylko warsztaty ceramiczne dla młodzieży w swojej szkole,
ale nigdy nie mogłam tego zrobić na większą skalę, bo nie miałam
dostępu do pieca ceramicznego, a bez tego nie da się poważnie
zajmować ceramiką. Dopiero Asia „kupiła” ode mnie tę
ceramikę.
A
jak tym razem udało się wam rozwiązać problem braku pieca?
SS-W:
Na początku liczyłyśmy, że uda się wyremontować zepsuty
piec ceramiczny, który jest w szkole w Nędzy. Niestety nic z tego
nie wyszło. Ktoś nawet oferował nam mikrofalówkę do wypalania
ceramiki.
JM:
W końcu udało się nawiązać współpracą ze szkołą specjalną
nr 10 w Raciborzu. Pani dyrektor była na tyle uprzejma, że
pozwoliła nam skorzystać z ich pieca. Jeździliśmy tam chyba z
dwadzieścia razy na wypały.
SS-W:
Pani dyrektor nie chciała od nas żadnych pieniędzy, więc w ramach
rewanżu planujemy poprowadzić w jej szkole warsztaty ceramiczne.
JM:
Nas jako instytucji nadal nie stać na zakup pieca, dlatego tak ważne
dla nas jest to partnerstwo ze szkołą w Raciborzy.
Jak
szukałyście uczestników swojego projektu?
JM:
Na początku trzeba było odszukać tych wikliniarzy, który kiedyś
tu w gminie wyplatali kosze. Bardzo nam w tym pomogli pani
bibliotekarka i pan Janek Baron, który pracuje w naszej świetlicy w
Zawadzie Książęcej. Zorganizowałyśmy takie spotkanie, na którym
przedstawiłyśmy pomysł i zachęcałyśmy do udziału w projekcie.
Oczywiście oprócz tego był plakat, ulotki, wiadomości w lokalnych
mediach: radiu i gazecie samorządowej. Zgłosiło się ponad 30
osób, a ostatecznie udział wzięło ponad 40.
Z
tego co wiem na początku projekt nie zakładał, że lokalni
wikliniarze będą też prowadzić część warsztatów?
JM:
To wyniknęło spontanicznie. Mieliśmy zaproszonych trzech
instruktorów wikliniarstwa ze Stowarzyszenia Serfenta, którzy za
każdym razem przyjeżdżali do nas z Cieszyna. Ale w międzyczasie
pan Hubert i pani Łucja postanowili przeprowadzić dodatkowe
warsztaty z lokalnej techniki wyplatania koszy. Poprowadzili dwa
warsztaty, bo za jednym posiedzeniem nie da się wypleść kosza.
Pani
Łucjo, jak odnalazła się pani w roli instruktorki?
Łucja
Przybyła*:
Bardzo dobrze! Aż się zdziwiłam jacy wszyscy byli chętni, jak
chcieli zrobić swój kosz, choćby nawet miał być koślawy.
Niektóre rzeczy są jeszcze niedoskonałe, ale jak na pierwszy raz
to wyszło bardzo dobrze. Jeden od drugiego oglądał jak się to
robi, a koło mnie to ze trzy czy cztery osoby z tym zaczętym
koszykiem siedziały i pytały „co teraz? gdzie teraz? jak dalej
robić?”. Wszystkim nie szło podpowiedzieć… Ale jak by trzeba
było, to aż do śmierci mogę uczyć!
Hubert
Piechula*:
Ta pani to ma w genach!
ŁP:
Ja już od piętnastego roku życia siedziałam obok dziadka, obok
ojca i plotłam. W jednym pokoju, przy piecyku się siedziało.
Dziadek palił w piecu, żeby było ciepło, babcia zażynała, żeby
dobrze wlazły te patyki, a ja już plotłam. Cała wieś
potrzebowała koszyków, bo kiedyś nie było plastików. Wszystko
ręcznie się robiło. Takie ogromne kosze na siano, na owoce.
Na wszystko!
Wtedy
koszyki były w cenie. Mieliśmy hektar łąki koło Odry,
nasadziliśmy tam wikliny i z tego się żyło. Zimą się
plotło, a latem się wyjeżdżało i handlowało. Wtedy w każdej
chałupie było małe gospodarstwo.
Widzę,
że teraz na warsztatach jest też wnuczka.
ŁP:
Ja jej powiedziałam tak: „Póki ja jestem, trza cię nauczyć”.
No i przyszła i w dwie soboty zrobiła koszyczek. Dobrze jest
wszystko umieć, bo w życiu się to przyda.
A
państwo tu pleciecie cały czas? Są zamówienia?
ŁP:
Jeszcze w zeszłym roku uplotłam komuś taki wielki kosz na siano,
ale tego roku to już bym nie dała rady… Dla siebie jeszcze
zrobię, ale tak na sprzedaż to już nie.
SS-W:
A ja myślę, że to trzeba rozpropagować. Kocham wiklinę od dawna
i jeszcze zanim zamieszkałam w Nędzy, kupowałam wiklinę jako
ozdobę a nie przedmiot użytkowy.
Leon
Wolnik*:
Dekoracyjnie może tak, ale kiedyś koszyk był po to, żeby
ziemniaki zbierać na polu. A kto teraz idzie na pole z koszykiem?
Wszystko kombajnami wykopią…
ŁP:
Ale jeszcze niedawno jeden gospodarz poprosił mnie, żebym zrobiła
mu dwa koszyki. Ja się pytam „Ale na co ci, masz przecież
plastiki?”. A on na to, że jak go zrzucił raz, to mu cały
popękał. Z kolei inna kobieta mówiła, że chciała przysiąść
na plastikowym koszyku, i cały się rozwalił, a z wikliny
trzyma nawet trzy lata.
Opowiedzcie
jeszcze coś o finale. Jak to wyglądało?
JM:
Finałem było wspólne budowanie wiklinowej altanki. Wszystko
odbyło się 27 kwietnia. Wcześniej, razem z uczestnikami projektu,
wybraliśmy miejsce. Ustaliliśmy, że chcemy to zrobić w jednym z
przedszkoli w gminie Nędza. Ostatecznie wybraliśmy przedszkole w
Łęgu, bo w tej wsi tradycja wikliniarstwa była najsilniejsza.
Chcieliśmy tym samym wznieść jej w tym miejscu taki pomnik.
Całą pracę nad budową altanki koordynowali instruktorzy ze
Stowarzyszenia Serfenta. Krok po kroku tłumaczyli, pomagali, a cała
40 osobowa grupa budowała altanę.
ŁP:
Pracowali jak mrówki! To było coś bardzo fajnego!
SS-W:
Kobiety ze szpadlami, z łopatami, dzieci. Każda osoba się
przydała, dla każdego było zadanie. Oczywiście koncepcji w
trakcie pojawiało się mnóstwo, ale nasi instruktorzy byli bardzo
elastyczni i pozwalali nam na bieżąco ingerować w całą
konstrukcję. Jakby się dokładnie przyjrzeć, to każdy element
ścianki jest trochę inaczej pleciony, ma trochę inny wzór,
zgodnie z pomysłem i inwencją uczestnika.
Czy
grupa uczestników była międzypokoleniowa?
JM:
Tak. Najmłodszy uczestnik miał 6 lat, a najstarszy, pani Łucja,
79.
I
jak się pracowało w takiej międzypokoleniowej grupie?
ŁP:
Bardzo fajnie! Aż się zdziwiłam… Jakby to tak powtórzyć, to by
poszło jeszcze lepiej, bo ci, którzy byli za pierwszym razem, mogli
by też trochę uczyć nowych.
SS-W:
Wiele osób, które nie uczestniczyły w warsztatach, ale przyszły
na finał, pytały się czy będzie następny raz. Pani wójt też
przyszła i jakieś tam deklaracje z jej strony były. Zobaczymy co
dalej z tego będzie.
A
wy byście chciały? Macie taki pomysł czy wolicie spróbować teraz
czegoś innego?
SS-W:
Na pewno byłoby to jakoś rozszerzone
ŁP:
A gdyby tak nauczyć szyć?
SS-W:
O Boże! Ja to dawno mówię! Młodzież dziś nawet guzika nie umie
przyszyć…
To
wszystko brzmi bardzo wzorowo: świetna frekwencja, grupa
międzypokoleniowa. Nie dość, że udało się ściągnąć na
warsztaty profesjonalnych instruktorów, to jeszcze niespodziewanie
wśród uczestników ujawniły się talenty pedagogiczne. Do tego
bardzo udany finał. Mieliście w ogóle jakieś problemy?
JM:
Problemy były z warsztatami ceramicznymi. Chciałyśmy zacząć już
w listopadzie, ale nie udało się na czas znaleźć
pomieszczenia. Cały czas pertraktowaliśmy z władzami gminy,
potrzebowaliśmy lokalu z dostępem do bieżącej wody, bo w Centrum
Kultury mamy tylko jedną salę. W końcu w lutym przejęliśmy
pomieszczenie po zakładzie fryzjerskim. Szybciutko je
wyremontowaliśmy i od razu wystartowaliśmy z pierwszymi warsztatami
ceramicznymi.
SS-W:
Jak się ma pasję, to człowieka nic nie powstrzyma. Wydaje mi się,
że jak się ludziom zaproponuje ciekawe zajęcie, to wyjdą z
domów.
Z
tego co słyszę, to tu raczej nikt w domu nie siedzi. No, chyba że
w domu kultury…
SS-W:
To prawda, dużo się dzieje. Nędza to nie nędza!
*Łucja
Przybyła, Hubert Piechula i Leon Wolnik są
uczestnikami projektu, emerytowanymi wikliniarzami z gminy Nędza. Po
wojnie, tak jak większość mieszkańców gminy, zajmowali się oni
wyplataniem koszy z wikliny. W ramach warsztatów „Zakręceni
w glinie i wiklinie” poprowadzili dwa warsztaty z wyplatania
koszy lokalną metodą.
Tekst oraz foto: Tomasz Kaczor