O specyfice pracy animatora kultury w lokalnych społecznościach, twórczej aktywności na emeryturze i delikatnym charakterze „spotkania” grupy osób, które chcą coś wokół siebie zmienić z Januszem Byszewskim rozmawia Łukasz Czapski.
Łukasz Czapski: Czy według pana istnieje specyfika pracy z osobami starszymi, dorosłymi, ukształtowanymi już w twórczej pracy? Czym się ona charakteryzuje?
Janusz Byszewski: Specyfika pracy animacyjnej zawsze polega na tym, że trzeba uwzględnić kilka elementów. Na pewno wiek, doświadczenia, bariery, ograniczenia, miejsce, istotne problemy zawsze się bierze pod uwagę. Dobry program animacyjny musi wyrastać z „tu i teraz”. Często powołuję się na taką frazę poetów Nowej Fali, którzy mówili, że nie chcą być poetyccy, tylko chcą być teraźniejsi. Podobnie jest z animacją kultury. Ona nie ma być artystyczna, czy kulturalna ale przede wszystkim musi być teraźniejsza – czyli nawiązywać bezpośredni kontakt z ludźmi, do których jest adresowana i z którymi wspólnie mamy działać.
A w sytuacji, kiedy liderem projektu jest niedoświadczona osoba, która nie ma za sobą doświadczeń animacyjnych? W naszym programie lider jest często starszą osobą i pracuje z innymi starszymi osobami. Od czego powinien zacząć?
J. B.: Odwołam się do własnego doświadczenia. Wiele lat temu byłem w Anglii i współpracowałem z grupą Art Link, która zajmowała się pracą z osobami niepełnosprawnymi. Dużą część grupy stanowiły osoby starsze. Ja nie miałem wtedy praktycznie żadnych doświadczeń w pracy z osobami niepełnosprawnymi, z osobami starszymi też. Oczywiście byłem w związku z tym pełen obaw. Zadawałem kolegom rozpaczliwe pytania o metodę: jak postępować, jak mam się przygotować, co powinienem wiedzieć. Wtedy udzielono mi bardzo dobrej rady, która jest podstawą wszelkich działań tego typu – potraktuj to jako spotkanie z drugim człowiekiem. Trzeba używać siebie, swoich doświadczeń. Nawet jeśli czuje się bezradność, to z tej bezradności trzeba uczynić siłę. Brak warsztatu czy doświadczenia może być niekiedy zaletą.
Młodzi animatorzy, którzy zaczynają pracę z osobami starszymi mogą się odwołać do swoich doświadczeń związanych ze swoimi dziadkami czy osobami z najbliższego otoczenia, na przykład z sąsiadami. Trzeba czerpać ze swojego życia i wydaje mi się, że to jest podstawą do satysfakcjonującego spotkania. To czy razem malujemy, tańczymy czy śpiewamy to sprawa drugorzędna.
Jak w takim razie wykorzystać ten twórczy potencjał wynikający z różnicy wieku?
J. B.: Grupy międzypokoleniowe zawsze są wyzwaniem. Za każdym razem od początku przy pracy z takimi grupami trzeba się zastanowić jak wykorzystać różnice między członkami grupy, jak przeformułować je na inspiracje, na sytuacje poznawania i zadawania sobie nawzajem pytań. Spotkanie warto zacząć od tego co wspólne, od odwołania się do podobnych doświadczeń i wspólnych wartości. To zbliża do siebie ludzi i buduje zaufanie. Niezależnie od wieku marzymy o miłości, przyjaźni, przeżywamy kryzysy. Z wiekiem zmienia się perspektywa i to może być zarówno dla młodych i starszych ciekawe.
Są metody na budowanie udanego dialogu międzypokoleniowego?
J. B.: To co jest groźne we współczesnej metodyce animacji, czy w ogóle w tzw. polityce kulturalnej, to fakt, że dosyć szybko ulegamy pewnej retoryce i modnym hasłom. Dialog międzypokoleniowy jest trudny i czasem mimo starań może do niego w ogóle nie dochodzić. To rzecz zupełnie naturalna, którą trzeba przyjąć na początku. To co możemy zrobić, to projektować sytuacje, w których do takiego dialogu może dojść. Dobrą metodą jest wspólne działanie przy rozwiązywaniu problemu, który dotyczy wszystkich bez względu na wiek. Kiedy mamy konkretne zadanie do rozwiązania i nikt nie jest wsadzany w rolę eksperta lub niedoświadczonego młodziaka, istnieje duża szansa, że różnica wieku przestanie być istotna i dojdzie do autentycznej wymiany i spotkania. Chodzi o rozpoznanie potencjałów: jeden lepiej obsługuje komputer, a drugi zna burmistrza i wie jak z nim rozmawiać, żeby coś załatwić. Wtedy różnice się do siebie dodają i łatwiej jest osiągnąć zamierzony cel. Trzeba pamiętać, że budowanie takiego dialogu jest trudne. Nie wszyscy muszą się lubić i ze sobą współpracować. Świat dzisiaj nie jest tak urządzony.
A kiedyś było inaczej?
J. B.: Z perspektywy historycznej rola osoby starszej się zmieniała. Choć zmiany te są bardzo dynamiczne, to wciąż możemy dostrzec elementy kultury plemiennej, w której osoba starsza postrzegana jest jako osoba posiadająca wiedzę i mądrość. To jest funkcja, którą teraz młodzi niechętnie akceptują, a przecież to bardzo ważna funkcja, wokół której zbudowana jest cała nasza kultura. Wódz, podejmując decyzję, korzystał z rad starszyzny – swoich zaufanych doradców. Są kultury, w których starym ludziom przypisuje się niezwykle ważną rolę. Teraz wszystko zaczęło nam się wyrównywać. Coraz trudniej jest wyodrębnić kategorię ludzi starszych. Popatrzmy chociażby na mnie, mam 60 lat i ubieram się podobnie jak niejeden 20-latek. Co więcej często okazuje się, że słuchamy tej samej muzyki czy dyskutujemy o tych samych filmach. Rośnie grupa ludzi, którzy pomimo dojrzałego wieku czują się młodzi. Byłem na pierwszym koncercie Rolling Stonesów w 1967 roku. Wtedy to było odważne posunięcie, za coś takiego groziło wyrzucenie ze szkoły. Parę lat temu zadzwonił mój syn i mówi: - Kupuję bilety na koncert Stonesów, kupić Ci czy nie?
Pojęcie „emerytura” też już nie funkcjonuje tak, jak kiedyś.
J. B.: Tak. Przecież ludzie przechodzą na emeryturę i zostaje im jeszcze przeciętnie 20-30 lat życia. W Stanach Zjednoczonych czy w krajach tzw. starej Europy ten fakt już dawno został zauważony przez instytucje kultury. Tam w otwarty sposób mówi się, że seniorzy to ważna grupa społeczna, do której warto adresować swoją ofertę. Nie tylko ofertę warsztatową, ale także ofertę wolontariatu. W Stanach bardzo popularny jest wolontariat osób starszych na rzecz instytucji kultury. Takie instytucje proponują dla seniorów szkolenia, a nawet studia z zakresu historii sztuki. Dzięki temu tacy wolontariusze stają się później niezwykle kompetentnymi osobami, które oprowadzają, wyjaśniają wystawy czy wydarzenia proponowane przez tę instytucję. Warto w tym momencie powiedzieć o ekonomii. Zwróćmy uwagę, że wolontariusze na Zachodzie to ludzie niezależni finansowo. Oni mają czas i chęć, żeby inwestować w siebie i siebie rozwijać. W Polsce, gdzie standard życia osób przechodzących na emeryturę nie jest tak wysoki, odnalezienie w sobie pasji i chęci do twórczego życia wymaga zdecydowanie większej determinacji.
Czy w takim razie można powiedzieć, że emerytura to dobry czas na przypomnienie sobie o skrywanych pasjach?
J. B.: Zdecydowanie tak. Jestem ciekawy, czy są jakieś badania na ten temat, ale wydaje mi się, że szeroko rozumiana działalność kulturalna cieszy się ogromną popularnością. Byłem niedawno w toruńskim Muzeum Etnograficznym, które po raz pierwszy organizowało warsztaty malarskie dla osób starszych. Organizatorzy bali się, czy pomysł wypali. Okazało się, że było tylu zainteresowanych, że nie byli w stanie sobie z tym poradzić. Wspólne malowanie pełni różne funkcje, przecież nie chodzi tylko o rozwijanie umiejętności malarskich, chodzi także o potrzebę bycia w grupie rówieśniczej, z ludźmi o podobnej wrażliwości. Emerytura właśnie jest świetnym momentem, żeby się realizować w nowej roli i nowej grupie.
Rzeczywiście często jest tak, że podczas emerytury ludzie wracają do porzuconych kiedyś pasji. Są też tacy, którym to nie wystarcza i chcą się tą pasją podzielić z innymi, wnosząc w ten sposób nową jakość w funkcjonowanie swojej społeczności lokalnej.
J. B.: Myślę, że niejeden psycholog miałby tu ciekawe rzeczy do powiedzenia. Przecież ludzie w wieku mocno dojrzałym zakochują się, żenią się, potrzebują zmian – żyją pełnią życia. Myślę, że dla wielu z nas starość może być czasem samorealizacji. Dzieci wychowane, wnuki dorosłe, naprawdę czas zająć się sobą. Ci, którzy ten fakt zauważają i doceniają, są w życiu dużo szczęśliwsi, żyją pełniej, podejmują nowe wyzwania. Zresztą warto powiedzieć, że działania animacyjne powinny być kierowane nie tylko do ludzi gotowych i chętnych do zmiany, ale przede wszystkim do tych, którzy gdzieś się zgubili i zaczęli izolować. Dotarcie do nich to ciekawe wyzwanie dla animatora.
Tylko jak zachęcać, angażować tych nieprzekonanych, żeby nie robić tego na siłę?
J. B.: Rzeczywiście jest trochę tak, że na przykład niektóre Uniwersytety Trzeciego Wieku tworzą w pewien sposób elitarne, zamknięte grupy – ludzi zdrowych, aktywnych, o zadowalającym statucie życiowym. Wyobrażam sobie, że w takiej sytuacji osoby, które nie spełniają jakiegoś kryterium mogą czuć się z tego środowiska wykluczone. Trochę to jest tak, że w dojrzałym wieku częściej robimy podsumowania i zadajemy sobie pytanie: czy mi się w życiu udało? Ci, którzy nie są zadowoleni z odpowiedzi będą chcieli raczej uniknąć sytuacji, w której mogą być ocenieni w podobny sposób przez kogoś innego. Zaktywizowanie ich będzie faktycznie trudniejsze, ale nie niemożliwe.
Europa się starzeje. Mam wrażenie, że grupa ludzi zaliczanych do grona seniorów coraz mocniej się dywersyfikuje – wewnątrz niej spotkamy różne pokolenia, różne potrzeby i różne wyzwania.
J. B.: Tak powinno się o tym myśleć. A u nas pokutuje cały czas model myślenia o emerycie jako o działkowiczu, który co najwyżej może się zająć swoim ogródkiem, ewentualnie wnukami. Niech sobie będzie, gdzieś na peryferiach życia społecznego, żeby tylko przypadkiem nikomu nie przeszkadzał. Wydaje mi się, że w Polsce jest narastająca potrzeba zmiany tego stereotypu.
Jest Pan ekspertem oceniającym wiele projektów społeczno-kulturalnych, jak na tle tych doświadczeń wypadają pomysły zgłaszane do projektu „Seniorzy w akcji”?
J. B.: Towarzyszę komisji „Seniorzy w akcji” już od 4 lat. Często brałem także udział w spotkaniach i rozmowach z osobami, które zgłaszały się do projektu. Muszę powiedzieć, że od samego początku jest to dla mnie duża przyjemność i okazja do pewnych obserwacji socjologicznych. Na podstawie lektury aplikacji mogę śmiało powiedzieć, że uwiarygadniają się hasła mówiące o sprawczej mocy działań lokalnego lidera. Budowanie lokalności i pobudzanie do działań nawet małej grupy starszych ludzi często przynosi korzyści także innym grupom społecznym w danej miejscowości. To jest trochę jak budowanie takiej starszyzny plemiennej, która z jednej strony jest dosyć elitarna, a z drugiej powstała, żeby działać na rzecz dobra wspólnego.
Albo doprowadzić do sytuacji, kiedy pierwszy raz od bardzo dawna ludzie się ze sobą po prostu spotkają.
J. B.: W dzisiejszych czasach nie zawsze wspólnotowość jest najwyższą wartością. To może zakrawać o pewnego rodzaju imperializm kulturalny. Trzeba się zawsze dobrze zastanowić czym naprawdę jest to spotkanie, komu jest potrzebne - czy faktycznie społeczności, czy może zaspokojeniu naszych niezrealizowanych potrzeb. Trzeba po prostu być bardzo uważnym na potrzeby i charakter grupy – taki powinien być animator kultury. Nie można nikogo zmieniać na siłę. Ale można mu stworzyć warunki, w których sam podejmie decyzję, czy to dla niego dobry czas na zmianę – wtedy ta zmiana będzie miała prawdziwą moc.
Janusz Byszewski
Współzałożyciel grupy pARTner (1983 – 1990); od 1989 kurator i założyciel Laboratorium Edukacji Twórczej w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie; od 1996 prowadzi warsztaty Projektowanie sytuacji twórczych w ramach specjalizacji Animacja kultury w Instytucie Kultury Polskiej UW. Autor kilkudziesięciu projektów w Polsce i za granicą.
Książki: „Tutaj jestem” (1994), „Inne muzeum” (1996) ; współautor z M. Parczewską „Projektowanie sytuacji twórczych” (2005), „Dom, moje centrum świata” (2005), „Sztuka współczesna - instrukcja obsługi” (2007), „Muzeum jako rzeźba społeczna” (w przygotowaniu).
0 komentarze:
Prześlij komentarz