Populacja się starzeje, ale jednocześnie obserwujemy jej odmłodzenie, bo aktywności i role osób starszych zaczynają upodabniać się do tych przypisanych młodszym generacjom.
O współczesnej rodzinie i relacjach międzypokoleniowych rozmawiamy z ekspertkami Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW - Magdaleną Rosochacką - Gmitrzak oraz Mariolą Racław
fot. Bartłomiej Ryży
tekst: Agnieszka Soszka-Wójcińska
Agnieszka Wójcińska: - Polacy niezmiennie stawiają rodzinę na pierwszym miejscu istotnych dla siebie wartości. Jak ona dziś wygląda i jak zmieniła się w ostatnich dziesięcioleciach?
Mariola Racław: - Znacząco. I cały czas się zmienia. Zacznijmy od kwestii znanych z mediów. Później zawiązywane są związki małżeńskie i później pojawiają się dzieci. Wzrasta liczba dzieci urodzonych poza małżeństwem, coraz częściej mamy do czynienia z samotnym rodzicielstwem. Poza tym rośnie przeciętna długość życia, ale z dużą przewagą na rzecz kobiet, więc późniejsze lata życia rodzinnego, to często dla nich wdowieństwo. Obserwujemy także inne ciekawe zjawisko. Skraca się horyzontalna relacja rodzinna – mamy mniej dzieci, a w efekcie mniej relacji krewniaczych w jednym pokoleniu, ale zarazem wydłuża się sieć rodzinna, bo coraz więcej pokoleń pamiętamy i z nimi współżyjemy. Często to już nie tylko rodzice i babcia, ale nawet prababcia. A jeszcze 50 lat temu ani posiadanie babci nie było oczywiste, ani nawet to, że w dorosłym życiu będę mogła się wspomagać rodzicami, bo nie dożyją takiego wieku. To koegzystowanie pokoleń, to ogromny sukces.
Magdalena Rosochacka-Gmitrzak: - Przez dwa tysiąclecia naszej ery dożywaliśmy średnio 25-30 lat, dopiero koniec XIX wieku przyniósł wydłużenie tej średniej do ok. 40 lat. Oczywiście były osoby, które żyły dłużej. Ale jeśli już była w rodzinie babcia czy prababcia, to ich świat społeczny ograniczał się do domostwa i kręgu rodzinnego. Dziś starsze pokolenia nie chcą zamykać się w czterech ścianach, chcą często życia poza sferą domu i rodziny.
- Co z dziećmi?
M R-G.: - Aż do początku XX w. były niewidzialne, traktowano je jak małych dorosłych, nie było mowy o ich prawach. Współcześnie doświadczamy zmiany relacji rodzinnych. Rodzicielstwo stało się skrupulatne, a dziecko postrzegane jest niekiedy jako swoisty projekt, który wymaga „zarządzania karierą od przedszkola do wypuszczenia na rynek pracy”. Choć warto pamiętać, że rysowanie przyszłości dzieciom i wybieranie im karier przez rodziców, nie jest rzeczą nową. W przeszłości bardzo często tak właśnie układały się losy młodych ludzi. Obecnie nas to może oburza, gdyż jesteśmy coraz bardziej świadomi wspomnianych praw dziecka, jego podmiotowości i jego wolności, w tym – wolności wyboru.
– A jak zmieniła się i zmienia rola kobiet?
M. R-G: - Zacznę może od hasła, które mnie bardzo drażni, czyli tzw. „kariery kobiet”. To bardzo nierefleksyjne tłumaczenie słowa „career” z angielskiego, które oznacza po prostu drogę czy aktywność zawodową. To powoduje, że w Polsce owa zawodowa aktywność kobiet staje się niekiedy „winna” wszelkim nieszczęściom: zaniedbywaniu dzieci, osób starszych, małej dzietności. Idąc dalej takim niefrasobliwym tropem myślenia, kobiety jawią się jako „karierowiczki”, które się „pną po szczeblach”. Tymczasem one po prostu pracują, co nie jest niczym nowym w historii. Wcześniej też pracowały, jak nasze mamy na przykład.
M. R.: - Mało tego, aktywizacja zawodowa kobiet nie jest zjawiskiem XX-XXI wieku. Na dużą skalę w europejskich społeczeństwach pojawiła się wraz z industrializacją w wieku XIX. W pismach z tamtego okresu jest mowa o zarobnicach, czyli pracownicach najemnych, które poświęcały się pracy nie dlatego, że miały z tego wielką satysfakcję, ale z ubóstwa budżetu domowego. W ich przypadku też się mówiło, że robią to kosztem innych obowiązków.
fot. Kamila Szuba
- Dziś także zdarza się, że dla kobiety praca to konieczność budżetowa. A jednak zaszła pewna istotna zmiana w tym zakresie. Nasze mamy pracowały, a w domu czekał na nie drugi etat – gotowanie, sprzątanie, opieka nad dziećmi. Dziś nie jest to już tak oczywiste. Pytanie czy efektem tego jest zmiana rzeczywista, czy jednak fasadowa?
M. R.-G.: - Trudno wychwycić to w badaniach. Na poziomie deklaracji Polki mówią, że starają się wynegocjować bardzo wiele rzeczy w domu, w zakresie obowiązków, a już za hasłem „negocjować” kryje się to, że to nie jest norma. Zdarza się, że młodzi mężczyźni nadal są wychowywani do bycia obsłużonym. Gdy na zajęciach z socjologii rodziny pytam studentki i studentów, którzy ochoczo opowiadają o swoim przyszłym partnerskim związku, czy rozmawiali już z partnerem bądź partnerką o podziale obowiązków, to okazuje się, że nie. Dlaczego? Moje przebojowe studentki odpowiadają: to nie jest moment na tę rozmowę, a przyparte do muru wyznają: on ucieknie po takiej rozmowie, przestraszy się, stwierdzi, że za wcześnie na tzw. poważny związek.
- Nie złapią męża. Trochę przerażające.
M.R.: - Ale czego panie wymagają? Żeby za pomocą czarodziejskiej różdżki świat się zmienił. Może nie jesteśmy przyzwyczajone do mówienia pewnych rzeczy, a mężczyźni nie są przygotowani do przyjmowania określonych obowiązków, bo nikt nas w ten sposób nie wychował. Mówimy tu o pewnym przełomie, który musi się dokonać, bo nowe wzorce na razie dopiero zaczynają się wyłaniać z rzeczywistości. I nie jest to czarno-biały obraz: biedne, uciśnione kobiety i źli mężczyźni, którzy im w niczym nie pomagają. Jeśli pójdziemy w teren poza wielkim miastem, to okazuje się, że rzeczywistość ma wiele obliczy. Bo często bywa też tak, że kobieta nie ufa mężczyźnie i nie pozwala mu robić wielu rzeczy, chociaż on by chciał.
M.R.-G.: - Są też takie kobiety, które od mycia niemowlaka do wyprawiania dziecka do szkoły będą „gate keepers”, czyli po polsku „matkami bramkarkami” i nie dopuszczą mężczyzny do wspólnego rodzicielstwa. Trudno się dziwić wówczas, że przychodzi moment, kiedy mężczyzna się wycofa. Powinniśmy uczyć młodych ludzi od najmłodszych lat, czym jest relacja rodzinna w codziennej praktyce, a nie pozostawać na poziomie haseł: miłość, wierność i uczciwość małżeńska. Przecież w życiu negocjuje się codzienne małe czynności, a tę umiejętność trzeba trenować.
- Ale przecież pojawili się nowi ojcowie?
M. R.-G.: - Istnieje ogromna rzesza mężczyzn, dla których rodzicielstwo stało się przywilejem. Nie oznacza jedynie obowiązku, ale też satysfakcję, przyjemność. Mają chęć i potrzebę czuć się włączeni w wychowywanie dziecka. Znajdują na to czas mimo długich godzin pracy. I nie chodzi mi o mężczyzn, którzy chcą być wiecznymi chłopcami i pobawić się klockami czy pociągiem, ale o tych, którzy czerpią radość z obcowania ze swoim dzieckiem, wchodzenia z nim w relację, rozmawiania, zwykłego, codziennego bycia ze sobą.
- A jak zmieniły się relacje między pokoleniami?
M.R.: - Bardzo. Dawniej znacznie starszy od kobiety partner albo odwrotnie nie był niczym dziwnym, więc nierzadko dotyczyły one małżeństw, nie dziadków i wnucząt.
M. R.G.:- W dyskusji o rodzinie, także w mediach, wyrażana jest niekiedy opinia, że mamy kryzys, że z rodziną źle się dzieje. Pojawiają się nawet głosy, że wkrótce nastąpi zmierzch tej instytucji. Nie byłabym tak radykalna. Wolę mówić o perspektywie zmiany. Tym bardziej, że z socjologicznego punktu widzenia zmiana to permanentna cecha rodziny. Ale musimy sobie uświadomić, że nie ma wypracowanych modeli, które by pasowały do dzisiejszych czasów, jeśli chodzi o współgranie i współdziałanie między pokoleniami.
- Szczególnie, że rodzina wielopokoleniowa zazwyczaj już nie mieszka, jak kiedyś, pod jednym dachem.
M.R.: - Zdarza się, że ludzie mają krewnych wiele setek kilometrów od miejsca zamieszkania, które zmienili ze względu na pracę. A nawet jeśli nie ma tego rozproszenia przestrzennego, dążymy do samodzielności zamieszkania, choć oczywiście jest to często ideał bardzo trudny do zrealizowania.
- To jak dziś wyglądają role poszczególnych pokoleń? Co jest zadaniem rodziców, a co dziadków we współczesnej rodzinie?
M. R.-G.: - Nie wiem czy istnieje na to jakiś przepis. Wydłużone uczestnictwo w rynku pracy, sięgające 67 roku życia sprawia, że kobieta po pięćdziesiątce czy sześćdziesiątce jest potencjalnym pracownikiem i może jej nie starczyć czasu ani energii na bycie aktywną w roli babci. Z drugiej strony obserwujemy też tendencję, że starsze kobiety migrują za dorosłymi dziećmi do miast, zostawiając czasem swoich partnerów, dotychczasowe życie, zobowiązania czy wychodząc z tamtejszego rynku pracy. Nie tylko odprowadzają wnuki do przedszkola czy szkoły, ale po prostu prowadzą dom swoich dorosłych dzieci na pełen etat.
M.R: - Bardzo często rola i babci i dziadka ma charakter kompensacyjny, związany z nieobecnością rodziców na skutek migracji albo długich godzin pracy. Bo jeśli matka, która pracuje w korporacji, wychodzi do pracy o 8 rano, a wraca o 20, to ona tylko całuje dziecko na dobranoc. Wszystko inne spada na babcię, czasami dziadka. A desant babć ma charakter nie tylko krajowy. Na przykład Polka wyjeżdżająca do pracy do Włoch, po pewnym czasie ściąga do siebie dzieci, a za nimi przyjeżdża babcia, która sprawuje nad nimi opiekę w zupełnie odmiennym kulturowo środowisku. Klasyczna „sandwich generation” - generacja kanapkowa, czyli kobiety 40 - 50, które opiekują się swoimi rodzicami, a z drugiej dziećmi, modyfikuje się. Role się zmieniają, rośnie aktywność seniorów w różnych obszarach.
fot. Kamila Szuba
- Sześćdziesiątka staje się nową czterdziestką. Myślę o przykładzie podsłuchanym kiedyś w kawiarni. Para, na oko 50-60 lat, opowiadała przyjaciołom w podobnym wieku, że w najbliższym czasie nie może i nie chce zająć się wnukami, choć dzieci by tego oczekiwały, bo ma plany wyjazdowe, koncertowe i towarzyskie.
M.R.: - Nie ma już oczywistości, ról przypisanych do poszczególnych pokoleń. Zniknął przysłowiowy fotel bujany i robienie na drutach, naturalnie kojarzone z osobami starszymi. Mówimy, że populacja się starzeje, bo wzrasta w niej liczba i odsetek osób starszych. Ale jednocześnie obserwujemy jej odmłodzenie, bo aktywności i role seniorów zaczynają upodabniać się do tych przypisanych wcześniej młodszym generacjom.
¬- Jak to się przekłada na uczestnictwo dziadków w życiu rodziny?
M. R.-G.: - To kwestia wzajemnego szacunku i wypracowania jakiegoś kompromisu. Z badań wynika, że jest wiele stylów bycia dziadkami. Mamy babcie i dziadków zaangażowanych, poświęcających się, mamy takich, którzy łączą role zawodowe i pasje z włączaniem się w życie wnuków. To mogą być dziadkowie „na telefon”, którzy pojawiają się, gdy jest potrzeba, ale nie są w całkowitej dyspozycyjności. Są też dziadkowie, którzy wchodzą w rolę „wszechnicy mądrości”, lubią perorować i pouczać, których z kolei trochę się zaczyna odsuwać, bo rodzice wolą zapłacić niani, niż tego słuchać. Wydaje mi się też, że coraz częściej będziemy obserwować wycofywanie się z pełnienia ról babć i dziadków wyłączenie dlatego, że są one oczekiwane przez pokolenie dorosłych dzieci.
M.R.: - Bo relacje, które zawiązujemy z krewnymi nie są już oparte wyłącznie na więzach krwi i związanym z tym przymusem. Znikają obligacje moralne w tym zakresie, a pojawia się wybór. Tę ciotkę lubię, a tamtą nie, w związku z tym utrzymuję kontakt z tą pierwszą. I nie muszę do każdej iść z opłatkiem na Święta.
fot. Ula Klimek
- Do niedawna było to nie do pomyślenia.
M.R. – Normą było postrzeganie relacji rodzinnych w kategoriach czarno-białych: dobre dzieci opiekują się schorowanymi rodzicami, a złe nie; źli dziadkowie zajmują się swoimi sprawami, dobrzy pomagają przy wnukach, poświęcając siebie i jeszcze odczuwają satysfakcję.
M. R.-G.: - Dziś to nie takie oczywiste. Dochodzimy do hasła „ambiwalencja”, które bardzo podkreślamy z Mariolą w naszych badaniach.
A.W.: - To znaczy?
M. R.-G.: - Prawa do tego, żeby wsłuchać się w siebie i zastanowić, ile z mojego działania wypływa z narzuconej normy, a ile z prawa wyboru i moich potrzeb. Wypowiadanie tych niepewności prowadzi do zastanowienia się nad nimi i potencjalnej zmiany.
M.R.: - Dobrze widać to na przykładzie dziadków, o których pani opowiadała. Mają dyskomfort związany z tym, że z jednej strony - ze względu na więzi emocjonalne z dziećmi - czują się zobligowani do pewnych zadań, ale z drugiej, chcą żyć własnym życiem. Czują to, nazywają, rozmawiają o tym. Jest w tym jakaś niepewność emocjonalna, wewnętrzne rozbicie, ale przynajmniej są w stanie wyartykułować, że coś im się nie podoba.
- Ta ambiwalencja to coś dobrego, czy raczej wprowadza do rodzinnych relacji niepotrzebny zamęt?
M. R.-G.: - To wentyl bezpieczeństwa, uwolnienie od pewnych norm, których realizacja nie prowadzi do niczego dobrego. Rzecz w tym, by pozwolić sobie na to, aby motorem różnych rodzinnych działań była wola, chęć, a nie jedynie przymus jakiejś normy społecznej czy obawa przed tym „co ludzie powiedzą”. Jeśli będziemy ciągle wchodzić w buty nieuszyte przez nas samych, może to być okupione takim ciężarem, że w pewnym momencie system rodzinny trzaśnie.
M.R.: - Albo my trzaśniemy, zniszczy nas stres, frustracja, przeciążenie zadaniami, które są dla nas często trudne emocjonalnie. Proszę zobaczyć, jaka jest moc w powiedzeniu sobie: powinnam, ale z drugiej strony chcę czegoś innego. To wcale nie znaczy, że cię nie kocham, zaniedbuję twoje potrzeby albo o tobie nie myślę. Ale prawo do tego, żeby sobie o tym powiedzieć, jest także prawem do przepracowania sposobów działania korzystnych dla każdej ze stron i uzyskania współpracy między członkami rodziny i pokoleniami. Ustalenia nowej równowagi w tych relacjach.
**
Dr Magdalena Rosochacka-Gmitrzak – socjolog, adiunkt w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. Badawczo zajmuje się socjologią starzenia się i socjologią rodziny. Ekspercko związana z Towarzystwem Inicjatyw Twórczych „ę”, jako koordynatorka merytoryczna programu „Archipelag Pokoleń” realizowanego w partnerstwie z ISNS UW oraz członek komisji programu „Seniorzy w Akcji”, a także z Biurem Rzecznika Praw Obywatelskich, jako członek Komisji Ekspertów ds. Osób Starszych.
Dr Mariola Racław - socjolog, zatrudniona w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego; specjalizuje się w socjologii ludności oraz socjologicznych ujęciach polityki społecznej (w tym wobec rodziny i osób starszych). Autorka licznych artykułów i analiz dotyczących m.in. kwestii opieki (przede wszystkim opieki zastępczej i nad osobami starszymi) oraz lokalnej polityki społecznej i polityki rodzinnej, przygotowywanych m.in. dla Kancelarii Prezydenta RP, Senatu i Sejmu RP, Rzecznika Praw Obywatelskich, Rządowej Rady Ludnościowej, regionalnych ośrodków polityki społecznej oraz organizacji pozarządowych.
1 komentarze:
jak udzielać korepetycji z polskiego wrocław
Witam)
W moim wypadku mi bardzo pomógł ta web strona
http://preply.com/pl/wroclaw/korepetycje-z-polskiego
Duży wybór korepetycji z języka polskiego w Wrocławiu . Prawdziwe opinie oraz wyrównane ceny. Szukałam fachowców , które nie tylko znają że robią, ale i mają konieczne jakości, z doświadczeniem pracy i z ogromnym bagażem wiedz i umiejętności. Jeśli Państwu trzeba korepetytora z języka polskiego, "native speaker" nośnik mowy doradzam tę stronę internetową. Tam prawdziwi fachowcy, bardzo odpowiedzialny podchodzą do swojej pracy nie tylko z dorosłymi ale i z dziećmi. I całkiem możliwy do przyjęcia koszt. tak że spróbujcie)) język polski bardzo łatwo mi poszedł po Skype zajęciach )
nauka na Skype jest bardzo efektywna !
Doradzam)
Prześlij komentarz