środa, 25 września 2013

GLINA I WIKLINA

Stanisława Spychała-Walenko i Joanna Mużelak  w ramach projektu "Seniorzy w akcji" zaprosiły młodszych i starszych mieszkańców gminy Nędza do udziału w twórczych warsztatach rękodzieła w zakresie ceramiki i wikliniarstwa. Warsztaty odbywały się cyklicznie co miesiąc od października 2012 do maja 2013 w Nędzy i w Zawadzie Książęcej. Uczestnicy nauczyli się jak wyplatać z wikliny najróżniejsze formy, jak ulepić z gliny miski, czajniczki, broszki i wazy. „Jeśli czujesz zamiłowanie do rękodzieła i prac manualnych, marzysz by zmienić coś w swoim otoczeniu, chcesz zintegrować się z lokalną społecznością i poznać bliżej swoich sąsiadów, a przede wszystkim zrobić wspólnie coś dla innych, ten projekt jest dla Ciebie. Nie musisz nic umieć, wszystkiego Cię nauczymy” – zachęcały autorki projektu. O tym co było w projekcie najważniejsze rozmawia z animatorkami Tomasz Kaczor. 

Od jak dawna się znacie?

Stanisława Spychała-Walenko: W zeszłym roku, razem ze Stowarzyszeniem Kobiet Aktywnych, które działa w Nędzy już szósty rok, organizowałam konkurs ozdób wielkanocnych. Asia wtedy zaczynała swoją karierę jako dyrektorka Centrum Kultury. Pomogła nam w rozpropagowaniu akcji, przygotowała plakaty i ulotki. Wyszło nam z tego wydarzenie na bardzo dużą skalę, bo udział wzięło prawie 300 osób. To było nasze pierwsze szczęśliwe spotkanie.

Joanna Mużelak: Okazało się, że obie mamy artystyczne dusze. Ja akurat byłam świeżo po warsztatach ceramicznych w Beskidzie Niskim, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Rozmawiając ze Stasią, dowiedziałam się, że jest ona z wykształcenia ceramikiem. Więc pojawił nam się impuls, by wspólnie jakoś tę ceramikę w naszym życiu uruchomić, a przy okazji też nauczyć innych.

To skąd w takim razie w waszym projekcie wzięła się wiklina?

JM: Jak już Stasia powiedziała, byłam wtedy na początkowym etapie swojej pracy w Nędzy. Mieszkam w Raciborzu i choć do Nędzy jest stamtąd tylko kilkanaście kilometrów, nie znałam jednak za dobrze lokalnego potencjału. Starłam się więc go zbadać i dowiedziałam się, że w Zawadzie Książęcej (jedno z sołectw gminy Nędza) działali kiedyś wikliniarze. Była tam koszykarnia, w której wyplatano kosze i przedawano je potem w Raciborzu na rynku. Uznałam, że to temat, który należałoby odświeżyć i nawiązać do tej tradycji.
I wtedy znalazłam ogłoszenie o konkursie Seniorzy w Akcji. Pomyślałam, że to bardzo dobra okazja, by połączyć oba nasze pomysły. Tym bardziej, że zarówno Stasia jak i osoby, które w Zawadzie zajmują się lub zajmowały wikliniarstwem, są seniorami.

Do konkursu startowałaś w podwójnej roli: koordynatorki projektu i przedstawicielki instytucji. Czy taka sytuacja była dla ciebie wygodna?

JM: Tak, dlatego że nie musiałam nikogo o nic prosić, do niczego namawiać, ani przekonywać do swoich pomysłów. Wszystkie decyzje podejmowałam sama i jeśli uważałam, że coś jest fajne, to po prostu to robiłam. Zresztą jesteśmy tak małą instytucją, że jako dyrektorka Centrum Kultury i tak sama zajmuję się całą koordynacją projektów. Dziś nawet nie bardzo sobie wyobrażam jak by to mogło wyglądać inaczej.

Stasiu, czy zanim zaczęłyście współpracę, organizowałaś tu jakieś zajęcia z ceramiki?

SS-W: Kiedy byłam dyrektorką szkoły w Kuźni Raciborskiej, chciałam stworzyć Szkołę Rzemiosł Różnych. Mieszkałam wtedy w Nędzy od niedawna, i ze zgrozą obserwowałam sytuację w gminie. Bezrobocie sięgało 22%. To było przerażające. Chciałam nawet wtedy sadzić wiklinę i uczyć ludzi rzemiosła na zasadzie chałupnictwa. Myślałam o tym, by np. górnicy, gdy w wieku 40 lat pójdą na emeryturę, zamiast spędzać czas w barze, pletli z żonami kosze. Niestety, 15 lat temu, gdy wpadłam na ten pomysł, był on kompletnie utopijny. Władze widziały we mnie tylko nawiedzoną babę z zewnątrz. Więc odpuściłam i zajęłam się czym innym. Robiłam tylko warsztaty ceramiczne dla młodzieży w swojej szkole, ale nigdy nie mogłam tego zrobić na większą skalę, bo nie miałam dostępu do pieca ceramicznego, a bez tego nie da się poważnie zajmować ceramiką. Dopiero Asia „kupiła” ode mnie tę ceramikę.

A jak tym razem udało się wam rozwiązać problem braku pieca?

SS-W: Na początku liczyłyśmy, że uda się wyremontować zepsuty piec ceramiczny, który jest w szkole w Nędzy. Niestety nic z tego nie wyszło. Ktoś nawet oferował nam mikrofalówkę do wypalania ceramiki.

JM: W końcu udało się nawiązać współpracą ze szkołą specjalną nr 10 w Raciborzu. Pani dyrektor była na tyle uprzejma, że pozwoliła nam skorzystać z ich pieca. Jeździliśmy tam chyba z dwadzieścia razy na wypały.

SS-W: Pani dyrektor nie chciała od nas żadnych pieniędzy, więc w ramach rewanżu planujemy poprowadzić w jej szkole warsztaty ceramiczne.

JM: Nas jako instytucji nadal nie stać na zakup pieca, dlatego tak ważne dla nas jest to partnerstwo ze szkołą w Raciborzy.

Jak szukałyście uczestników swojego projektu?

JM: Na początku trzeba było odszukać tych wikliniarzy, który kiedyś tu w gminie wyplatali kosze. Bardzo nam w tym pomogli pani bibliotekarka i pan Janek Baron, który pracuje w naszej świetlicy w Zawadzie Książęcej. Zorganizowałyśmy takie spotkanie, na którym przedstawiłyśmy pomysł i zachęcałyśmy do udziału w projekcie. Oczywiście oprócz tego był plakat, ulotki, wiadomości w lokalnych mediach: radiu i gazecie samorządowej. Zgłosiło się ponad 30 osób, a ostatecznie udział wzięło ponad 40.

Z tego co wiem na początku projekt nie zakładał, że lokalni wikliniarze będą też prowadzić część warsztatów?

JM: To wyniknęło spontanicznie. Mieliśmy zaproszonych trzech instruktorów wikliniarstwa ze Stowarzyszenia Serfenta, którzy za każdym razem przyjeżdżali do nas z Cieszyna. Ale w międzyczasie pan Hubert i pani Łucja postanowili przeprowadzić dodatkowe warsztaty z lokalnej techniki wyplatania koszy. Poprowadzili dwa warsztaty, bo za jednym posiedzeniem nie da się wypleść kosza.

Pani Łucjo, jak odnalazła się pani w roli instruktorki?

Łucja Przybyła*: Bardzo dobrze! Aż się zdziwiłam jacy wszyscy byli chętni, jak chcieli zrobić swój kosz, choćby nawet miał być koślawy. Niektóre rzeczy są jeszcze niedoskonałe, ale jak na pierwszy raz to wyszło bardzo dobrze. Jeden od drugiego oglądał jak się to robi, a koło mnie to ze trzy czy cztery osoby z tym zaczętym koszykiem siedziały i pytały „co teraz? gdzie teraz? jak dalej robić?”. Wszystkim nie szło podpowiedzieć… Ale jak by trzeba było, to aż do śmierci mogę uczyć!
Hubert Piechula*: Ta pani to ma w genach!

ŁP: Ja już od piętnastego roku życia siedziałam obok dziadka, obok ojca i plotłam. W jednym pokoju, przy piecyku się siedziało. Dziadek palił w piecu, żeby było ciepło, babcia zażynała, żeby dobrze wlazły te patyki, a ja już plotłam. Cała wieś potrzebowała koszyków, bo kiedyś nie było plastików. Wszystko ręcznie się robiło. Takie ogromne kosze na siano, na owoce. Na wszystko!
Wtedy koszyki były w cenie. Mieliśmy hektar łąki koło Odry, nasadziliśmy tam wikliny i z tego się żyło. Zimą się plotło, a latem się wyjeżdżało i handlowało. Wtedy w każdej chałupie było małe gospodarstwo.

Widzę, że teraz na warsztatach jest też wnuczka.

ŁP: Ja jej powiedziałam tak: „Póki ja jestem, trza cię nauczyć”. No i przyszła i w dwie soboty zrobiła koszyczek. Dobrze jest wszystko umieć, bo w życiu się to przyda.

A państwo tu pleciecie cały czas? Są zamówienia?

ŁP: Jeszcze w zeszłym roku uplotłam komuś taki wielki kosz na siano, ale tego roku to już bym nie dała rady… Dla siebie jeszcze zrobię, ale tak na sprzedaż to już nie.

SS-W: A ja myślę, że to trzeba rozpropagować. Kocham wiklinę od dawna i jeszcze zanim zamieszkałam w Nędzy, kupowałam wiklinę jako ozdobę a nie przedmiot użytkowy.

Leon Wolnik*: Dekoracyjnie może tak, ale kiedyś koszyk był po to, żeby ziemniaki zbierać na polu. A kto teraz idzie na pole z koszykiem? Wszystko kombajnami wykopią…

ŁP: Ale jeszcze niedawno jeden gospodarz poprosił mnie, żebym zrobiła mu dwa koszyki. Ja się pytam „Ale na co ci, masz przecież plastiki?”. A on na to, że jak go zrzucił raz, to mu cały popękał. Z kolei inna kobieta mówiła, że chciała przysiąść na plastikowym koszyku, i cały się rozwalił, a z wikliny trzyma nawet trzy lata.

Opowiedzcie jeszcze coś o finale. Jak to wyglądało?

JM: Finałem było wspólne budowanie wiklinowej altanki. Wszystko odbyło się 27 kwietnia. Wcześniej, razem z uczestnikami projektu, wybraliśmy miejsce. Ustaliliśmy, że chcemy to zrobić w jednym z przedszkoli w gminie Nędza. Ostatecznie wybraliśmy przedszkole w Łęgu, bo w tej wsi tradycja wikliniarstwa była najsilniejsza. Chcieliśmy tym samym wznieść jej w tym miejscu taki pomnik. Całą pracę nad budową altanki koordynowali instruktorzy ze Stowarzyszenia Serfenta. Krok po kroku tłumaczyli, pomagali, a cała 40 osobowa grupa budowała altanę.

ŁP: Pracowali jak mrówki! To było coś bardzo fajnego!

SS-W: Kobiety ze szpadlami, z łopatami, dzieci. Każda osoba się przydała, dla każdego było zadanie. Oczywiście koncepcji w trakcie pojawiało się mnóstwo, ale nasi instruktorzy byli bardzo elastyczni i pozwalali nam na bieżąco ingerować w całą konstrukcję. Jakby się dokładnie przyjrzeć, to każdy element ścianki jest trochę inaczej pleciony, ma trochę inny wzór, zgodnie z pomysłem i inwencją uczestnika.

Czy grupa uczestników była międzypokoleniowa?

JM: Tak. Najmłodszy uczestnik miał 6 lat, a najstarszy, pani Łucja, 79.

I jak się pracowało w takiej międzypokoleniowej grupie?

ŁP: Bardzo fajnie! Aż się zdziwiłam… Jakby to tak powtórzyć, to by poszło jeszcze lepiej, bo ci, którzy byli za pierwszym razem, mogli by też trochę uczyć nowych.

SS-W: Wiele osób, które nie uczestniczyły w warsztatach, ale przyszły na finał, pytały się czy będzie następny raz. Pani wójt też przyszła i jakieś tam deklaracje z jej strony były. Zobaczymy co dalej z tego będzie.

A wy byście chciały? Macie taki pomysł czy wolicie spróbować teraz czegoś innego?

SS-W: Na pewno byłoby to jakoś rozszerzone

ŁP: A gdyby tak nauczyć szyć?

SS-W: O Boże! Ja to dawno mówię! Młodzież dziś nawet guzika nie umie przyszyć…

To wszystko brzmi bardzo wzorowo: świetna frekwencja, grupa międzypokoleniowa. Nie dość, że udało się ściągnąć na warsztaty profesjonalnych instruktorów, to jeszcze niespodziewanie wśród uczestników ujawniły się talenty pedagogiczne. Do tego bardzo udany finał. Mieliście w ogóle jakieś problemy?

JM: Problemy były z warsztatami ceramicznymi. Chciałyśmy zacząć już w listopadzie, ale nie udało się na czas znaleźć pomieszczenia. Cały czas pertraktowaliśmy z władzami gminy, potrzebowaliśmy lokalu z dostępem do bieżącej wody, bo w Centrum Kultury mamy tylko jedną salę. W końcu w lutym przejęliśmy pomieszczenie po zakładzie fryzjerskim. Szybciutko je wyremontowaliśmy i od razu wystartowaliśmy z pierwszymi warsztatami ceramicznymi.

SS-W: Jak się ma pasję, to człowieka nic nie powstrzyma. Wydaje mi się, że jak się ludziom zaproponuje ciekawe zajęcie, to wyjdą z domów.

Z tego co słyszę, to tu raczej nikt w domu nie siedzi. No, chyba że w domu kultury…

SS-W: To prawda, dużo się dzieje. Nędza to nie nędza!


*Łucja Przybyła, Hubert Piechula i Leon Wolnik są uczestnikami projektu, emerytowanymi wikliniarzami z gminy Nędza. Po wojnie, tak jak większość mieszkańców gminy, zajmowali się oni wyplataniem koszy z wikliny. W ramach warsztatów „Zakręceni w glinie i wiklinie” poprowadzili dwa warsztaty z wyplatania koszy lokalną metodą.




Tekst oraz foto: Tomasz Kaczor


1 komentarze:

Ewa Marynowska pisze...

Fantastyczny projekt i realizacja. Gratuluję i zazdroszczę. Pozdrowienia dla wszystkich organizatorów i uczestników!

Prześlij komentarz