poniedziałek, 9 lutego 2015

Wrocławski brylancik

Karolina Mróz z wrocławskiej Fundacji Dom Pokoju z seniorami pracuje dopiero od dwóch lat, ale już nie wyobraża sobie działań bez nich. Wraz z utworzoną oddolnie Radą Seniorów Nadodrza odtwarzają przepisy oparte o stare receptury, organizują warsztaty i pokazy kulinarne, współpracują z lokalnymi przedsiębiorcami.




tekst: Agnieszka Wójcińska
foto: Joanna Kiernicka

700 pączków

- Z pączkami to była historyczna chwila – w kącikach ust Anieli Watras cały czas błąka się uśmiech –Byłam strasznie przeziębiona, ale dzwoni Karolina i płacze, babciu przyjeżdżaj, bez ciebie pączki się nie udadzą. Nikt nie ma odwagi zrobić ciasta. Więc mnie przywieźli. Zaczęłyśmy z Bożenką robić ciasto. Była też moja siostra Krysia, Gienia seniorka i pan Tomek, który nadziewał pączki. Smażyłyśmy je u niego do północy, mieszka tam naprzeciwko i współpracuje z nami.  Następnego dnia z samego rana, to był tłusty czwartek, rozwieźli je do czterech tutejszych kawiarni, które dochód miały przekazać na naszą kawiarenkę. Na trzynastą umówiliśmy się, że zrobimy jeszcze trochę z jednej czy dwóch porcji dla nas i tu do kawiarni. Karolina wstaje koło dziewiątej, a tu urywają się telefony, że pączków w kawiarniach już nie ma. Więc dorobiłyśmy jeszcze z 6 kilogramów mąki.

- Zrobiłyśmy ich w sumie chyba z 700 – dodaje Bożenka.

W kawiarence społecznej prowadzonej przez Fundację Dom Pokoju na Łokietka 5 po pączki ustawiła się długa kolejna, więc ich sprzedaż reglamentowano. Jedna osoba mogła kupić najwyżej cztery sztuki. Nikt nie spodziewał się takiego sukcesu.

Na czym polega ich sekret? Tkwi on w szczególnym połączeniu smaków. Przed wojną we Wrocławiu pączki nadziewano konfiturą śliwkową z cynamonem, z kolei na wschodzie wkładano w nie całą śliwkę i posypywano cynamonem. Dlatego nazwali je pączkami wrocławsko-lwowskimi.

Aniela Watras, tak jak pączki ze śliwką,pochodzi z Kresów. Ma 75 lat, włosy krótkie blond i okulary w cienkich złotych oprawkach. Ubrana jest w turkusową bluzkę, a wokół szyi ma zawiązany szal w róże. Pełen energii zestaw kolorystyczny, podobnie jak ona sama. Aniela na Nadodrzu mieszkała 45 lat. Miała zakład krawiecki w domu. Wychowała tu czwórkę dzieci, dochowała się ósemki wnuków i pięciorga prawnuków.
Rodzinę Bożeny Żórawskiej po wojnie przesiedlono do Wrocławia ze Stanisławowa. Bożena tu skończyła szkołę i całe życie przepracowała w handlu. Była kierowniczką zaopatrzenia w „Społem” i kasjerką w „Feniksie”. Energiczna, obrotna, więc seniorzy wybrali ją na swoją reprezentantkę w projekcie „Stary piernik, młode wino” realizowanym przez Dom Pokoju. Jesienią 2013 roku, miesiąc po otrzymaniu dofinansowania, Bożena dostała udaru. Ale dziś stoi przede mną elegancka starsza pani, ubrana w jasnożółte spodnie i bluzkę spiętą złotym paskiem, ze złotym lakierem na paznokciach. Na szyi ma bursztynowe korale. Znów włącza się w działania. Mówi, że po śmierci męża parę lat temu, nie mogła się odnaleźć, a dzięki nim dostała wiatru w żagle.

Partnerzy

Choć Karolina Mróz ma lat trzydzieści jeden, a seniorzy, z którymi współpracuje powyżej siedemdziesiątki albo i osiemdziesiątki, mówią do siebie po imieniu. W końcu stanowią jeden zespół, który wspólnie pracuje na rzecz istotnych ich zdaniem na Nadodrzu spraw.
Zdaniem Karoliny każdy z jej starszych współpracowników ma jakąś indywidualną cechę, która wydobyta i zagospodarowana, wnosi bardzo dużo do lokalnej społeczności.
Jest więc Kazio, lat 80, który chodzi o dwóch kulach, ale potrafi załatwić wszystko i pilnie śledzi każdą dziurę w nadodrzańskich ulicach, a potem walczy o jej usunięcie. Kiedyś napisał kilkanaście wniosków w jakiejś sprawie, a gdy nie było odpowiedzi, obdzwonił wszystkich decydentów i to załatwił.
Jest Bożenka, dynamiczna i dobrze zorganizowana, która została starszą partnerką Karoliny w projekcie „Stary piernik, młode wino”.
Jest Basia, niezwykle ciepła, co ma dar łagodzenia konfliktów i potrafi zintegrować grupę, Ania – uzdolniona artystycznie i otwarta, która zawsze występuje w projektach ze sztuką w tle i jest dla innych przykładem, że można oraz Irenka, emerytowana bibliotekarka, która organizuje sąsiedzką bibliotekę i angażuje się w projekty związane z czytaniem książek.
Jest w końcu Aniela Watras, osobista babcia Karoliny, kopalnia informacji o miejscach i ludziach stąd, która choć mieszka dziś w Obornikach Śląskich, regularnie wpada i pomaga wnuczce.

W sumie, jak mówi Karolina, plus minus dwunastu seniorów. I dodaje: - Gdy w 2012 zaczynałam działania z nimi, nie miałam pojęcia o pracy z osobami starszymi. Zorganizowałam wtedy kursy komputerowe. To chyba był przebłysk geniuszu, bo wcześniej w ogóle nie chcieli się angażować. Bardzo źle kojarzyła im się praca społeczna, pewnie ze starych czasów. Na szczęście wabik okazał się skuteczny, seniorzy zaczęli przychodzić, poznawać się, więzi się zacieśniały. Gdy sobie i nam zaufali, powstała Rada Seniorów Nadodrza.

Karolina to społeczniczka, co widać na pierwszy rzut oka. Drobna, jasnorude włosy spięte w koczek, okulary w czarnych oprawkach. Gdy opowiada o projekcie, żywo gestykuluje. Pełno w tym emocji i zapału. Twierdzi, że największą inspiracją jest dla niej babcia. Bo skoro ona ma energię, to przecież inni też. Idąc tym tokiem wymyśliła z Dorota Radę Seniorów, by pobudzić ich do aktywności. Dziś nie wyobraża już sobie bez nich działania.

- Brak poczucia sprawstwa jest najgorszy i dominujący u seniorów, ale są tacy ludzie, którzy mają poczucie, że coś im się udało. Wystarczy dać trochę wsparcia, pokazać, że coś możemy zrobić i te dziury w ulicach się łatają. Bo przecież mają wiedzę merytoryczną i doświadczenie, a przede wszystkim pamięć – o tym miejscu oraz o własnych przeżyciach. To ona buduje tożsamość, ale jest też fantastycznym produktem sprzedażowym – mówi. – W sentymencie jest ogromny potencjał.

Karolina nie chciałaby prowadzić działalności nigdzie indziej. Wprawdzie wychowała się w Obornikach Śląskich, ale na Nadodrze przyjeżdżała do babci w każde wakacje, a teraz tu mieszka i je kocha.
- To nie jest dzielnica chwały i bogactwa, raczej zaplecze, dalsze śródmieście – mówi. – Po wojnie tu był pierwszy dworzec, na którym zatrzymywały się pociągi wiozące przesiedleńców ze wschodu. Ci, którym nie chciało się jechać dalej, zostawali.
„Kochamy [je] za całokształt – za to, że jest miastem w pigułce - za mnóstwo drobnych sklepików i zakładów rzemieślniczych, za to, że wszyscy się znamy, tu żyjemy, pracujemy, za park, za małe lokalne kawiarenki, za dostęp do Odry, bliskość rynku, za ludzi, którzy tu żyją, a nie tylko śpią.” – napisała o Nadodrzu we wniosku o dofinansowanie projektu „Stary piernik, młode wino”. Rzeczywiście, to specyficzne miejsce, trochę jak osławiona warszawska Praga, nieco zaniedbane, ale z klimatem i charakterem. Oraz z 40 % seniorów wśród mieszkańców.



Jak w modnej kawiarni

- Pamiętam początki rozmów w Polsce, że społeczeństwo się starzeje. Bardzo nam pomogła ta tendencja pro-senioralna. Jako jedyni w ASOS-ie (rządowym programie na rzecz Aktywności Społecznej Osób Starszych, przyp. aut.) zaproponowaliśmy włączenie głosu seniorskiego we współdecydowanie o tym, co dzieje się w mieście. Razem stworzyliśmy strategię rozwoju osiedla, a także mapę barier architektonicznych – opowiada Karolina, której fascynacją jest partycypacja obywatelska w miejskich działaniach. – Byliśmy fenomenem, bo w końcu ktoś potraktował seniorów poważnie, a nie tylko jako odbiorów atrakcji.
Jej samej projekt wyraźnie pokazał, że nie ma szans na partycypację lokalną w Polsce, jeśli nie będzie się stale animować mieszkańców.

Osią działań seniorskich na Nadodrzu jest kawiarenka społeczna, która powstała w Fundacji Dom Pokoju na początku zeszłego roku. Fundacja mieści się na parterze dziewiętnastowiecznej kamienicy przy ul. Łokietka 5. Oprócz Karoliny, prezeski, młodszymi animatorami są w niej Maja, Dorota, Malwina i Adam.
To w kawiarence poznali się seniorzy, tam się spotykają, tam nabrali do siebie zaufania. W jej sali stoją małe stoliki, ale jest i duży, wspólny stół, przy którym siadają najchętniej. Zupełnie jak klienci modnych wielkomiejskich kawiarni. Regularne spotkania odbywają się, co czwartek, ale seniorzy wpadają częściej, niektórzy codziennie, inni co drugi dzień, na kawę albo pogawędkę. Jak przystało na kawiarnię, jest tu bar, za kontuarem dwa ekspresy – ciśnieniowy i przelewowy, kawa rozpuszczalna i herbata. Bywalcy często przynoszą coś słodkiego.

- Mamy tu też warsztaty – opowiada Aniela – na przykład dwa tygodnie temu było malowanie na bluzkach, a wczoraj robiliśmy biżuterię z modeliny.
- Warto przychodzić, bo dużo się dzieje – dodaje Bożena. – Ja lubię tu być, bo spotykam sporo młodych ludzi, od których uczę się różnych rzeczy.
Niedawno na zajęciach seniorzy dowiedzieli się, czym jest ekologia, fair trade i jak wykorzystać recykling. Regularnie organizowane są też warsztaty kulinarne, często wspólnie z sąsiadującą z fundacją szkołą gastronomiczną. Pracuje tam Andrzej Zawadzki, chodząca kopalnia wiedzy o przepisach Dolnego Śląska i nie tylko, który bardzo się w ich działania zaangażował i włącza w nie swoich uczniów.
- Jak były zajęcia z domowych makaronów, tym młodym ludziom ze szkoły świeciły się oczy i wszystko sobie zapisywali – mówi Aniela – Przygotowywaliśmy też pyzy, cepeliny i kartacze. Ja je nadziewam tradycyjnie pieczarkami, serem i mięsem, a oni wymyślali ciekawe warianty, z marchewką, kapustą, szpinakiem.

Nazwę dla medalionów nadodrzańskich wymyśliła Bożenka. Są to ciastka wielkości filiżanki, składane po dwa i przełożone dżemem, na wierzchu z bezą, których brzegi smaruje się czekoladą i obtacza w orzechach. Pyszne, więc znikały błyskawicznie.
Już kilka razy wystawiali się na dniach restauracyjnych i oczywiście na organizowanych przez siebie w ramach projektu „Stary piernik, młode wino” sąsiedzkich piknikach.
- Pamiętam, jak raz robiliśmy cepeliny – mówi Karolina. - Po godzinie musieliśmy zamknąć stoisko, bo zeszło nam 150 porcji i nie było co sprzedawać.
W przyszłym roku kawiarenka przenosi się do oficyny podwórka przy ul. Chrobrego. Będą ją prowadzili seniorzy przy wsparciu Malwiny i Adama, a działać będzie przez cały czas. Dla starszych gości planowane są zniżki.

Rada Seniorów Nadodrza, złożona z bywalców kawiarenki i uczestników działań w Domu Pokoju, powstała w czerwcu 2013 roku. Ma cztery departamenty – historyczny, zajmujący się na przykład organizowaniem wystaw, społeczny, który załatwia sprawy ważne dla mieszkańców dzielnicy, nadodrzańskich specjałów i kulturalny. Została powołana w ramach projektu, ale od razu było jasne, że będzie działała dalej. I działa. A Dom Pokoju i nadodrzańscy seniorzy są zapraszani na konferencje, jako wrocławski brylancik, udany przykład działań, w których starsze osoby są współpracownikami, nie tylko odbiorcami.

Złoto i gary

Z kulinariami zaczęło się od tego, że departament specjałów Rady Seniorów Nadodrza odkrył cztery lokalne piekarnie, które wypiekały chleb na zakwasie, bez ulepszaczy, w tradycyjnych piecach. Zrobił dokumentację historyczną i fotograficzną tych miejsc, a jedno z nich  zaczęło z nim współdziałać. Rada pokazała jego właścicielom, jaki potencjał tkwi w ich produktach i pomogła im wejść na rynki ekologiczne. Zaś piekarnia na ich prośbę upiekła tradycyjne przedwojenne wrocławskie ciasto z kruszonką i cynamonem, a na Tłusty Czwartek pączki wrocławsko-lwowskie. To pokazało, że możliwość odtwarzania smaków jest właściwie nieograniczona. Rada i Dom Pokoju wymyśliły certyfikat „Złoto Nadodrza” dla tradycyjnych produktów piekarskich. Piekarnia „Krajewscy” jest pierwszym z wyróżnionych nim zakładów.





- Szaleństwo wokół pączków było dowodem na to, jak wielka jest na to potrzeba  - mówi Karolina – Wszyscy mówili: otwórz knajpę. Ale ja na to: hola hola, to projekt społeczny, nie biznes. Poza tym prowadzenie knajpy nie jest moim marzeniem, bo kocham moją obecną pracę. Zaczęliśmy szukać innej formuły.
Postanowili pójść na żywioł i zobaczyć, co się stanie. To była szał, bo gdy ludzie dowiedzieli się, że odtwarzają tradycyjne smaki breslauerskie i kresowe, dostawali zamówienia na catering po kilkanaście tysięcy. A tu nie mieli ani profesjonalnej kuchni, ani sprzętu. A ich seniorom wcale nie chciało się stać regularnie w kuchni.

Projekt „Stary piernik, młode wino” to był kolejny krok. Jego celem było warsztatowe odtwarzanie tradycyjnych przepisów, które przy różnych okazjach miały pojawiać się na Nadodrzu. Aby pozbierać je od ludzi, zorganizowali serię pikników sąsiedzkich ze wspólnym gotowaniem, grillem, zabawami dla dzieci, muzyką i szkółką zielarską.
- I z akcją „Historia z garem w tle za AGD” – wyjaśnia Karolina. – Ludzie przychodzili do nas ze swoim garnkiem i opowieścią o przepisach, a w zamian dostawali nowoczesne naczynia. Wciągnęliśmy do współpracy firmę, której tradycją są pokazy sprzętu w lokalnych społecznościach i oni sfinansowali nagrody.  To zresztą zweryfikowało nasze wyobrażenia, że ludzie gotują tradycyjnie, wszyscy przychodzili z garnkami zepterowskimi, a gotowane potrawy były znacznie zdrowsze, mniej kaloryczne, za to bardziej nowoczesne, niż nam się wydawało. A przede wszystkim szybkie, bo tutejsi seniorzy mają dużo zajęć.
Przepisy zbierał Andrzej Zawadzki, który przygotowuje z nich kulinarną mapę Nadodrza.
- Sprawdzam, co ludzie gotują najczęściej. Ich podstawowy dylemat brzmi, jak pogodzić chudy portfel z brakiem czasu i troską o zdrowie. Babcina kuchnia bywa odpowiedzią – opowiada – W tym projekcie widzę szansę, by pokazać młodym ludziom, że potrawy babć i dziadków niekoniecznie są niezdrowe i brzydko wyglądają.

Nie podpierać parapetów

-  Czemu to robię? Ucieszyłam się, jak Karolina mnie w to wciągnęła, bo lubię się spotykać, coś robić.  Ciągle jestem w biegu, nie mam odcisków na łokciach od podpierania parapetów – śmieje się Aniela, która należy do Rady Nadodrza, jako członkini honorowa i prowadzi warsztaty kulinarne w fundacji. – W Obornikach chodzę na UTW, w tamtejszym kabarecie ubieram dziewczyny. Koleżankom robię poprawki krawieckie. Dużo gotuję, to moje hobby, wiem, co lubi każde z moich wnuków i im dogadzam jak przyjeżdżają. Co roku latam za granicę.
- Też nie mam czasu siedzieć w domu. Oprócz Rady, należę do Związku Emerytów, ostatnio byłam na kursie tańca. Tu u nas cenię to, że jesteśmy zgraną grupą – dodaje Bożena, która też jest w Radzie. -  Jak trzeba coś zrobić, po prostu skrzykujemy się i to robimy.
- Myślę, że w naszych wspólnych działaniach chodzi o relacje i o to one sprawiają, że seniorzy chcą się włączać. Przecież nie każdy z nich ma dużo czasu albo chce coś robić, przynajmniej z początku.  Największy sukces tych 2 lat? – Zastanawia się Karolina – To, że przestało się traktować seniorów, jak dzieci i doceniono ich praktyczną wiedzę o mieście. To mały impakt, który buduje zmiany w różnych obszarach i podnosi jakość projektów inwestycyjnych.


**

Bożena Żórawska – rocznik 1943, emerytowana pracownica handlu, była kierowniczką zaopatrzenia w „Społem”, świetna organizatorka, która w działaniach w Fundacji Dom Pokoju i Rady Seniorów Nadodrza odnalazła nowe życie, które dodało jej skrzydeł

Karolina Mróz – dokładnie 40 lat młodsza od Bożeny, od 5 lat prezeska Fundacji Dom Pokoju i animatorka życia społecznego oraz strategii rozwoju dzielnicy na wrocławskim Nadodrzu, zakochana w swojej dzielnicy, mama 3,5 letniej Leny

Projekt został zrealizowany w ramach programu "Seniorzy w akcji" Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności i Towarzystwa Inicjatyw Twórczych "ę".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz