Przeszyć, Przemielić, Przemieszać, Przemienić
Podczas Przetworów zawory od silnika stają
się sztućcami, kawałek drewna latarką, Hania przy filcu nabiera kolorów, Krystynę
bawełna uspokaja, Wiesław podświetla foliową meduzę i marzy o lataniu, a naleśniki
Uli rozbawiają dzieci.
W sobotę 14 grudnia, jedna z hal fabryki
Soho na warszawskiej Pradze od rana wypełnia się przedmiotami. Są butelki,
żarówki, sosnowe deski, metalowe rurki. Kłębki wełny, zwoje filcu i bawełny,
przezroczyste folie, nici i igły. Miksery i miski, wiertarki, wkrętarki,
farelki, kable i spawarki. Koło przedmiotów kręcą się ludzie. Z tego, co
niepotrzebne, będą robić niezbędne. Ze zwykłego – nowatorskie. Z codziennego –
coś na specjalne okazje. To już ósma edycja Przetworów. W tym roku młodzi
projektanci tworzą z seniorami. Zjechali się z całej Polski. Przed nimi dwa dni
pracy. Zaraz zaczynają.
Stolik
A właściwie trzy. Nie minęły dwie godziny,
a już stoją. Blat drewniany, sosnowy, podstawa w kształcie kwadratu, z betonu.
A środek, czyli nóżka, z rurki ze starego wojskowego namiotu. Iga Górniak i
Janek Lewczuk, studenci wzornictwa na warszawskiej ASP, tych namiotowych rurek
znaleźli w swoich domach stosy. Tak narodził się pomysł. Rurki są sprytne,
teleskopowo wysuwane, z zaciskiem. Tym sposobem stolik jest regulowany – może
być wysoki do baru, albo niski do kawiarni, na balkon albo do ogrodu. Ale tym
jak, gdzie i co zajmuje się już Krystyna. Krystyna Jedlińska robi do stolików
instrukcję obsługi. Na bawełnianej, białej surówce wyszywa filcowe litery i
obrazki. Teraz nikt już nie zna takich surówek. Znalazła je w swoich zapasach
materiałowych, kiedy szukała, co by tu można przetworzyć. Krystyna odkąd
pamięta zawsze szyła. Bo zawsze miała problemy ze znalezieniem ubrań dla
siebie. Jak na kobietę wysoka, postawna, nietypowy rozmiar. Więc szyła dla
siebie, szyła dla dzieci, sukienki, spódnice, dżinsy, tak, że nikt nie mógł
rozpoznać, że to nie ze sklepu. Samouk z tym szyciem, bo z wykształcenia
tłumacz języka niemieckiego. Niby już 65 lat i na emeryturze, ale wciąż bierze
zlecenia, z zawodem rozstać się nie może. I z szyciem też nie. Bo szycie ją
uspokaja. Na listwę nawija właśnie wyszywaną bawełniano-szarą płachtę z
instrukcją obsługi stolików. A obok przechodzi Maria, w ręku trzyma kokon.
Lampy
Wszyscy myślą, że to kokony, jaskółcze
gniazda albo gniazda os. A to są przecież lampy, mówi Maria Reder. Na razie lampy
jeszcze leżą, schną na stole, na szklanych gąsiorach do wina. Mokre lampy
oblepiają szklane gąsiory, bo tak naprawdę są z papieru. Niecały rok temu Maria
wpadła na pomysł, że lampę można zrobić z papieru. A właściwie z książek. W
domu leżały u niej niechciane podręczniki szkolne. Córka pracowała w
wydawnictwie, podręczniki wycofano, nie było możliwości przekazania ich nikomu.
Z córką śmiały się, że może zrobią z nich lampy – to taki dobry prezent, mieli
tradycję kupowania ich w rodzinie. Więc zgodnie z przepisem na masę papierową
wrzuciły książki do garnka i podgotowały. Mikserem do ciasta mieliły, a potem
odsączały. Maria mówi, że książki odsącza się jak twaróg – książkowa serwatka
wycieka przez gazę, zostaje sama masa papierowa. I tak lampy powstawały, a Maria trafiła
do Pomorskiej Fabryki Designu. Wiele lat temu kończyła ASP, ale rzeczy robiła
tylko dla siebie, a tu nagle, 60 lat, i tak się jej lampy spodobały. Spodobały
się też Grupie PAPA, czyli Soni, Michałowi i Weronice, studentom ASP w Łodzi,
którzy zaprosili Marię do wspólnego robienia lamp na Przetworach. Na początku
Maria przyznaje, że ciężko było jej się przełamać, myślała, że na emeryturze już
się wyciszy, schowa w ogródku ze swoimi zwierzakami. Ale teraz widzi, że z
ludźmi jednak miło i dobrze jest być, jakaś energia wstępuje w człowieka. Tyle
jest osób po domach pochowanych, chociaż mają takie świetne pomysły. Na
przykład Wiesław, pokazuje Maria, z poświęcenia, prawdziwy dusza człowiek. Z
folii klei właśnie ogromny balon.
Meduza
To jest nazwa na ten balon. Z folii
budowlanej, wykrojony prostokąt 10 na 8, wszystkie boki zebrane do środka i
podklejone. Foliowy balon zawiśnie na uwięzi, to znaczy na kablu, od środka
wypełniony światłem i ciepłym powietrzem. Meduza będzie unosić się nad ziemią.
To od zawsze było marzenie Wiesława Grzesiaka – oderwać się od ziemi. I żeby
zobaczyć swoją miejscowość, czyli Świdwin, z góry. Na samoloty nie miał
pieniędzy. Więc je kleił. Ale paralotnie to już co innego. Na początku unosiły
go tylko metr czy dwa, ciągnęły go przez pola. Potem, na motolotni z silnikiem
poszło już wyżej. Wiesław z kolegami latał na para- i motolotniach, skakał na
spadochronach, założył Stowarzyszenie Lotnictwa Rekreacyjnego, aż zdarzył się
wypadek, złamany kręgosłup. Konserwator w zespole szkół rolniczych, z zawodu
technik-mechanik, musiał przejść na rentę. Pewnego dnia, siedem lat temu,
puszczał na łące w Świdwinie swoje samoloty i zobaczyły go tam dzieci. Zaczął
do nich przychodzić, do Chatki Puchatka, świetlicy środowiskowej. Mały brzdąc
leci przez pół sali, łapie go wpół i krzyczy – Panie Wiesiu, jak ja się cieszę,
że pan przyszedł. Kupili go, starego chłopa, któremu łzy stanęły w oczach. Bo
te samoloty, przyznaje, trochę zastępują mu wnuki. Teraz robi dla dzieci jedenaście imprez samolotowych w roku - I ty
możesz być Ikarem, Wiatr i Woda, Młodzi Szybownicy na Start, Święto Latawca,
Święto Balonów, Szalony Lotniczy Dzień Dziecka, i tak dalej. Z samolotów
spadają wtedy cukierki, a z motolotni lecą w dół misie-spadochroniarze. Proste
modele, takie sklejane z pianki do paneli, przywiózł w pudełku nawet tu, do
Warszawy. To tak oprócz tego, że razem z Ulą
Jagodzińską i młodymi projektantami, Wojtkiem Guzikiem i Jakubem Kupinowskim,
kleją teraz tę foliową meduzę. Obok nich inni też kleją.
Dywan
Klei Hanka Sienkiewicz i Justyna Zubrycka.
Dywan z poprodukcyjnych resztek wełnianego filcu technicznego. Twardy ten filc,
aż palce od niego bolą, nic go nie bierze, nawet maszyna. Więc najpierw białe i
niebieskie trójkąty zszywają ze sobą ręcznie, a potem sklejają w ludowy wzór. 450
elementów albo i więcej. Justyna, projektantka po ASP w Krakowie, Zagrzebiu, Wiedniu,
znalazła kiedyś kapę, którą jej babcia robiła na krośnie – tak właśnie
wyglądała i stąd pomysł. Wzór jest aztecki, ale spotykany też na Podlasiu.
Hanka ma dom na Podlasiu. Wszystko w tym dywanie się ze sobą łączy.
Wyprowadziła się z Warszawy cztery lata temu. Pomiędzy Krynkami a
Kruszynianami, za Białymstokiem, wybudowała dom z gliny i w nim teraz
mieszka. Po latach pracy w szkole, prowadzeniu działalności gospodarczej i
rencie, na emeryturze, 62 lata, zaczęła robić wełniane narzuty, czapki z
filcowanej wełny, korale z gliny przydymione przez ognisko. Z sąsiadkami
jeszcze się przymierzają, ale będą też robić prawdziwe walonki. A dywan robi po
raz pierwszy. Na początku nie chciało jej się jechać do Warszawy te 300
kilometrów, ale teraz widzi, jak oczy i umysł się otwierają. I jak przy
farbowaniu tych dywanowych trójkątów na niebiesko, sama nabiera koloru. Justyna podpytuje Hankę o materiały, Hanka Justynę o programy w komputerze. W
powietrzu unosi się zapach ciasta.
Naleśniki
Ciasto na naleśniki, które smaży Ula
Grzelązka, ma swoje tajemnice. Woda gazowana, skórka pomarańczowa i różne
koloro-smaki – brązowa czekolada, czerwony pomidor, żółta kurkuma, zielony
szpinak. Ale nie tylko o naleśniki tu chodzi. Chodzi też o zabawę. Smak
naleśnika trzeba wylosować w kole fortuny, kształt wykroić foremką, sos nalać
przez lejek, a dodatek z konfitury nałożyć katapultą zakończoną łyżeczką. Ustawione
w kolejce dzieci śmieją się do takiego naleśnika. Naleśnikowy plac zabaw
wymyśliły Gocha i Kaja, z Katowic i Poznania, młode projektantki, które po
obejrzeniu kreskówki Wallace i Gromit, chciały stworzyć swoje maszyny do
dekoracji jedzenia. Do współpracy wybrały Ulę, specjalistkę od kuchni. Te
konfitury z borówki, porzeczek i śliwek przywiozła ze swojego domu, spod Łodzi,
koło Zgierza. Przywiozła też własnej roboty kresowe rogaliki z kruszonką, ale
już ich nie ma. Szybko się rozeszły. Bo to są rogaliki błyskawice. Szybko się
je robi, a jeszcze szybciej zjada. W
tym domu pod lasem Ula na razie mieszka sama. Dwaj synowie z żonami i wnukami
jeszcze wolą w mieście. Ale co chwila ktoś wpada – wnuki na warsztaty gotowania
gołąbków albo klusek żelaznych z mięsem, przyjaciele z dawnych lat na opowieści
o podróżach. Znają się jeszcze z czasów, kiedy Ula pracowała. Handel
zagraniczny, przemysł odzieżowy, jeździła po świecie, poznała różne smaki. Teraz
ma 65 lat, od 10 jest na emeryturze. Ale się nie nudzi – uniwersytet trzeciego
wieku, klub inteligencji katolickiej, zespół do walki z narkomanią, zbieranie
grzybów w lesie, spostrzeżenie, że drugi człowiek skrywa łezkę, wzięcie go za
rękę, pogładzenie po głowie. No i to
gotowanie. Ula lubi łączyć ludzi jedzeniem. Najlepiej przy wspólnym stole. Tak
było w jej rodzinnym domu i tak jest teraz u niej. Bo czy może być coś
piękniejszego niż rodzina przy stole? To, co obok robi Zdzisław też może
przydać się przy stole.
Sztućce i latarki
A właściwie na stole. Bo sztućce Zdzisława
Majerczyka i Michała-Pana Ławeczki są stojące - na nóżce ze starych zaworów po
silnikach samochodowych. Michał zebrał je po znajomych, którzy naprawiają
samochody. Przy okazji zebrał też sztućce. I tak Zdzisław obcina końcówkę
widelca, Michał spawa i łączy widelec z zaworem, Zdzisław poleruje całość, i
już jest. W rzędzie na stole stoją widelce, noże i małe łyżeczki. Nie brudzące
obrusu, można sobie podejść i wybrać. A tak przy okazji robią też latarki.
Owalne kawałki drewna, z boku mały guzik i ze środka miga światełko. Takie
sposoby obaj znają dobrze, dobrali się na tych Przetworach. Michał na co dzień
jest realizatorem dźwięku, ale przy różnych rzeczach majsterkuje. Trzy lata
temu, na Przetworach, z klocków lego zrobił małe głośniki. Zdzisław też zrobił
sobie głośnik – z drewnianego pudełka po kartotekach, a do niego podłącza od
razu mikrofon – z dwóch kapsli od dezodorantu, wkładu ze starego telefonu i
kabelka. To w Katowicach, na Nikiszowcu, gdzie mieszka, ma warsztat i tam wymyśla,
co by tu zrobić nowego, albo maluje obrazy. A gdy ma dosyć siedzenia, wsiada na
rower. Raz jak wsiadł, to wrócił po miesiącu, aż objechał całą Polskę po
obwodzie. Albo po prostu jedzie 10 kilometrów do Giszowca, ścieżką rowerową,
którą sam wybudował. I tak od 11 lat, od kiedy nie jest już górnikiem. Przyszły
zwolnienia, a górnik, który w kopalni 4-5 tysięcy Juli energii wydaje z siebie,
bez pracy po prostu musi coś robić. Niektórzy wybierają telewizor, knajpę, piwo,
knajpę i w końcu umierają na zawał. Zdzisław wybrał rower, dołączyło kilku kolegów i teraz mają klub
rowerowy. Jeżdżą w weekendy majowe, na Litwę, do Rumunii, Chorwacji, niektórzy
nawet na Nordkap. Żona Zdzisława jest mądra i tak mu pomaga, że w realizowaniu
siebie nie przeszkadza. Jak on wyjeżdża, to dzwonią do siebie. Z Przetworów
Zdzisław też już dzwonił, że w niedzielę wieczorem wraca do domu.
*
Pary międzypokoleniowe zdobyły
trzy nagrody Przetworów. Ula Zalewska pierwszą za projekt etnicznego pokoju. Przed
powrotem do Katowic Zdzisław Majerczyk i Pan Ławeczka odebrali nagrodę za
swój projekt sztućców i latarek. Nagrodę otrzymała też Ula Grzelązka z Gochą i Kają,
za fabrykę naleśników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz