O wyzwaniach rozwojowych, jakie stoją przed przechodzącymi na emeryturę, o pozytywnych aspektach starzenia się i tym, co zyskujemy na starość, a do czego wcześniej nie mamy dostępu, wreszcie o tym, po co nam poczucie sensu życia z prof. Anną Izabelą Brzezińską rozmawia Łukasz Czapski.
Łukasz Czapski: Przed jakimi wyzwaniami rozwojowymi staje osoba przechodząca na emeryturę?
Prof. Anna Brzezińska: To trudne pytanie, bo kiedyś przechodzenie na emeryturę było zupełnie czymś innym niż teraz. Ludzie z mojego pokolenia, czy ciut starsi, roczniki powojenne, z lat 40-tych, 50-tych, my wiedzieliśmy kiedy przejdziemy na emeryturę. Nikt w związku z tym się specjalnie tej emerytury nie obawiał, bo to było nieuchronne w takim normalnym, życiowym sensie. Każdy wiedział, że jak zaczyna pracę to za tyle i tyle lat ją zakończy i przejdzie na emeryturę. Natomiast dla tych młodszych roczników – trzydziesto-, czterdziestolatków, które teraz pracują – emerytura oznacza kompletnie coś innego. Z jednej strony mamy wymuszane przechodzenie na emeryturę w wieku tych 67 lat, a z drugiej strony teraz ludzie często tracą pracę nagle w średnim wieku, będąc absolutnie w pełni sił zawodowych, pełni planów, z kredytem na karku. To się robi coraz trudniejsza psychologicznie i decyzyjnie sytuacja. Mówiąc o wyzwaniach stojących przed emerytami trzeba te konteksty rozdzielać. Można mówić o samym momencie formalnego, ustawowego przejścia na emeryturę. Ale można również mówić o emeryturze jako o momencie przerwania aktywnej jednym ciągiem pracy zawodowej, kiedy nagle nie wiem, co mam dalej ze sobą zrobić. Zwłaszcza, że rynek pracy jest coraz bardziej chwiejny i zmienny, mówi się też coraz więcej o nadchodzącym kryzysie, możemy niedługo nie być w ogóle pewni swojej pracy, więc przejście na emeryturę nie jest już kwestią formalno-prawną – stało się sytuacją ważniejszą pod względem psychologicznym. Coraz częściej też staje się dlatego sytuacją dramatyczną.
Dlaczego?
A. B.: Ponieważ coraz częściej będzie ta sytuacja dotykać ludzi w różnym wieku, o różnym stopniu sprawności i stanu zdrowia i o różnym apetycie na życie. W o wiele lepszej sytuacji są osoby wykształcone, które coś umieją, które mają dużo różnych doświadczeń zawodowych, nie trzymały się kurczowo jednej pracy tylko albo ją zmieniały albo podejmowały dodatkowe prace. One zyskały przekonanie, że sobie zawsze jakoś poradzą. I nawet kiedy taka osoba straci pracę, to po normalnym momencie dezorganizacji emocjonalnej, odniesie się do swoich różnorodnych doświadczeń i jej ścieżka rozwojowa zacznie się prostować. Ci, którzy mają kiepskie wykształcenie, albo takie, na które w ogóle nie ma zapotrzebowania na rynku i jeszcze dodatkowo trzymali się kurczowo tej jednej jedynej pracy, nie podejmując żadnych dodatkowych wyzwań - będą w sytuacji bardzo trudnej. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby przeszli przez jakąkolwiek rozmowę kwalifikacyjną, bo co oni w ogóle będą mieli do zaproponowania. A prostych prac, którymi można sobie dorobić teraz już prawie w ogóle nie ma. Bo nawet prowadzenie komuś domu, czy sprzątanie wymaga teraz odpowiednich kwalifikacji.
Jak pani ocenia tę sytuację jako psycholog?
A. B.: To jest okropne co powiem, ale tak mi wychodzi z mojej wiedzy, moich doświadczeń, że jeżeli ktoś nie pomyśli wcześniej o tym, że można przeciwdziałać tej sytuacji, odpowiednio się do niej przygotować – to wcześniej czy później będzie na garnuszku opieki społecznej albo na łasce swojej rodziny. Ja mam teraz 63 lata. Gdybym teraz nagle straciła pracę, czego oczywiście sobie w ogóle nie wyobrażam, to nie byłaby to dla mnie aż taka wielka tragedia. Na pewno byłabym zła, że to coś miesza mi w moich planach, że muszę się zająć poszukiwaniem pracy, a nie pisaniem kolejnego artykułu, ale to byłaby po prostu chwilowa dezorganizacja. Ale jak sobie wyobrażam losy niektórych swoich koleżanek z liceum, które poodchodziły z pracy, bo przyszli na ich miejsce młodsi, to to są osoby, które pałętają się na marginesie życia. One wyglądają dużo starzej niż ja, chodzą inaczej, inaczej się ubierają, wszystkie są już chore, siedzą w tych kolejkach do lekarza i marudzą. A tak naprawdę to myślę, że nie odnalazły sensu swojego życia.
Jak pani myśli, dlaczego?
A. B.: Nie dlatego, że im ktoś czegoś nie dał czy coś zabrał, tylko dlatego, że przez całe życie po prostu żyły bez własnego poczucia sensu życia. Były wstawione w pewne tory, wykonywały mniej lub bardziej mechanicznie pewne czynności. Nie zadbały o to, że czymkolwiek się nie zajmujesz i gdziekolwiek jesteś, twoje życie powinno mieć sens. I to ty ten sens swojemu życiu nadajesz. Jak teraz pytam jedną z tych koleżanek, gdy tak narzeka: „Nie masz znajomych? Przyjaciół”, „No, nie mam”, „No to jest twoja wina, że nie masz, bo nie zadbałaś o to. A kontakty z sąsiadami? Z bliższą i dalszą rodziną? Nasza Klasa? A internet i dziesiątki portali społecznościowych, gdzie można nawiązywać różnego typu relacje? A własne pasje? Zainteresowania? Książki jej się nie chce czytać. Tu ją boli to nie pójdzie na coś tam. No i pytam się jej: to teraz co?”. Ona się w przyśpieszonym tempie starzeje. Jest sześćdziesięcioparoletnią kobietą, która w sensie psychiczno-emocjonalnym jest już starą kobietą. Ona nie jest już atrakcyjna dla innych osób. Żaden młody z nią nie będzie chętnie przebywał. Jeśliby nawet była wolontariuszką, to z taką marudzącą filozofią życia, nie nadaje się do żadnych aktywności.
I co dalej?
A. B.: Na pewne rzeczy nie mamy wpływu. Na przykład na sytuację na rynku pracy. Nie wiemy, co nas w tej kwestii czeka. Nigdy nie wiemy też, co się stanie z naszym zdrowiem, chociaż dbając o siebie możemy pewne rzeczy opóźniać, a innym przeciwdziałać. Ale jest jeszcze trzeci obszar, na który na pewno mamy wpływ i o to powinniśmy dbać od samego początku. Najpierw z nauczycielami i rodzicami, potem już sami od momentu, kiedy jesteśmy siebie świadomi. Mówię oczywiście o dbaniu o swoją kondycje psychiczną. O aktywność, o zainteresowania, o pasje, o podtrzymywanie i rozbudowywanie relacji z ludźmi, o nieboczenie się na sąsiadów, o włączanie się w różne akcje, o czytanie gazet, oglądanie telewizji, nawet już te seriale, ale potem koniecznie rozmawianie o nich z innymi. Nie może być tak, że każdy sam, bo taki model starzenia się widzę najczęściej. Jeśli tak ma to wyglądać, to szykujemy sobie straszną starość. Nie każdy ma przy sobie rodzinę. Coraz więcej młodych ludzi wyjeżdża na kontrakty albo daleko od domu. Mają swoje aktywne życie, nie będą na każde nasze zawołanie. Zbliżamy się do modelu francuskiego. Pamięta pan może, nie wiem który to był dokładnie rok, były straszne upały i ileś tysięcy starszych ludzi im wtedy zmarło, bo dzieci i wnuki pojechały na wakacje. U nas to jest jeszcze nie do wyobrażenia, ale już powoli do tego dochodzimy, że będziemy poszukiwać luksusowych domów opieki, jeśli nas będzie na to stać, żeby tych rodziców tam przekazać, bo nie będziemy mieli czasu sami się nimi zajmować. Ale ci rodzice często sami sobie na to pracują. Nie pielęgnują więzi społecznych, począwszy od tych z sąsiadami i najbliższą rodziną, a kończąc na tych wirtualnych i nie włączają się w żadne aktywności na rzecz innych ludzi. A takie aktywności otwierają kolejne szanse dla każdego. Poznaje się nowych ludzi, można realizować swoje pasje, zainteresowania.
Czyli powrót do starych lub odnalezienie nowych pasji jest dobrą drogą do aktywizacji?
A. B.: Ja na przykład nie mam obecnie zupełnie czasu na realizowanie swoich pasji i zainteresowań, bo jestem do tego stopnia pochłonięta pracą. Ale to nie znaczy, że tych pasji nie mam. Jak znajduje chwilę, to zawsze staram się czytać to, co lubię czy słuchać tej muzyki, którą lubię. Dbam o to, starając się chociażby być cały czas na bieżąco. Czytam w gazetach recenzje nowych książek czy płyt. Często nie kupię tego, nie przeczytam, ale wiem, że się coś nowego pojawiło. Teraz na przykład wiele osób starszych w ogóle nie kupuje gazet, bo mówią że oszczędzają. Ale przecież można się tak umówić, że przekazują sobie te gazety. Ja daję zawsze gazety mojej mamie, ona je potem przekazuje sąsiadkom i dzięki temu są cały czas na bieżąco ze zmieniającą się rzeczywistością. Oprócz kobiecych pism, staram się też podrzucać jej tygodniki opiniotwórcze jak „Polityka” czy „Wprost”, żeby czytała różne rzeczy. Można oglądając coś w telewizji, skończyć na tym. Ale można też, idąc do kościoła porozmawiać o tym z sąsiadką. Wracając z tego kościoła można dać się zaprosić na herbatę albo zaprosić kogoś do domu. W ten sposób człowiek zaczyna żyć nie tylko swoimi sprawami, ale wciąga się w inne rzeczy.
Czyli trzeba zacząć od najprostszych aktywności w swoim najbliższym otoczeniu?
A. B.: Tak, tym bardziej, że na pewno z biegiem lat będzie nam się pogarszało zdrowie i samopoczucie – to jest oczywiste. Szczególnie roczniki najstarsze, które mają za sobą te trudne doświadczenia przedwojenne, wojenne i powojenne. Oni sami mówią często o sobie, że są dobrym przedwojennym materiałem, ale to nie były dzieci, o które bardzo dbano więc różne niezaleczone albo źle leczone choroby będą teraz dawały o sobie znać. Z drugiej strony mamy problem z zatrudnieniem osób 50 + na rynku pracy. Nie ma prawie w ogóle dla nich ofert. Pozostaje własna aktywność, inni ludzie, pasje i zainteresowania. W fantastycznej sytuacji są mieszkańcy miast i średnich miasteczek, bo nawet jak im się czegoś nie chce, to potencjalnie te oferty aktywności dla nich są, trzeba tylko wyjść z domu. Ale w tragicznej sytuacji są starsi ludzie w mniejszych, oddalonych od dużych ośrodków miejscowościach. Młodzi ludzie albo już stamtąd wyjechali za pracą albo wracają tylko na weekendy i nie budują w żaden sposób życia kulturalnego takiej miejscowości. Ci starsi ludzie tam są skazani na siebie. W niektórych wioskach już nawet nie ma sklepu, który był miejscem spotkań, bo są duże sklepy niedaleko. Nie ma domów kultury, remiza strażacka już nie tętni życiem, bo nie ma kto tego robić. U lekarza też już ludzie się nie spotkają, bo lekarzom nie opłaca się otwierać małych gabinetów na wsiach. Nie ma już takich miejsc, gdzie można się spotkać, poplotkować, wymienić informacjami na różne tematy – czyli miejsc, które wytwarzają naturalne mechanizmy, które trzymają tych ludzi przy aktywności czyli zdrowiu. Ludzie nieaktywni to zazwyczaj kandydaci do pomocy społecznej.
A patrząc na sprawę z drugiej strony, czyli ze strony osób, organizacji, instytucji, które chcą jakoś zaktywizować te nieaktywne starsze pokolenia – jak to robić, jak wspierać, jak aktywizować?
A. B.: Czasem trochę rozumiem tę bierność. Ja jestem w swoim pokoleniu dzieckiem szczęścia. Mając tyle lat ile mam, mogę nadal aktywnie pracować, realizować swoje pomysły. Absolutnie nie czuję się odstawiona na boczne tory. Wręcz przeciwnie – czasem mam tego już za dużo, wiek daje o sobie znać i czasem już nad wszystkim tak do końca nie panuję. Ale te roczniki przedwojenne, wojenne i powojenne nie mogły się tak realizować i aktywizować, bo miały inne rzeczy do zrobienia. Trzeba się było utrzymać przy życiu, dzieci było więcej. I tu działa ten mechanizm, o którym mówiłam – ci ludzie byli zajęci utrzymaniem się przy życiu i wychowaniem dzieci i w ich życiu często nie było już miejsca na inne aktywności, rozbudowane relacje społeczne. Tu powstaje faktyczny problem – jak aktywizować kogoś, kto rzeczywiście nie jest aktywny, nie był wcześniej aktywny i nie ma w sobie wzorca takiej aktywności.
Jak to rozwiązać?
A. B.: Według mnie jedyną ścieżką, jest robić to mimo wszystko, mimo przeszkód, ale bardzo dbać przy tym, kto to robi. To jest ważne, czy to będą ludzie w tym samym wieku czy troszeczkę młodsi czy całkiem młodzi ludzie. Ja widzę, że największą siłę przebicia mają młodzi ludzie. I tu jest paradoks, bo oni nie rozumieją tych wszystkich zaszłości, czasem idą trochę jak głową w mur, ale często im się udaje, bo nie mają w sobie tych wszystkich stereotypów. Mówię to też na podstawie obserwacji swoich studentów, którzy robili parę lat temu projekty dla seniorów. W sposób systematyczny pracowali w jednym z ośrodków dziennej opieki dla seniorów i totalnie się tam odnaleźli i świetnie współdziałali z tymi starszymi ludźmi. Wnieśli swój entuzjazm, swoje błyszczące oczy, wnieśli przekonanie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Może czasem im do głowy nie przyjdzie, że tam są jakieś ograniczenia, ale dzięki temu zaprzeczają tezie, że od ograniczeń trzeba zaczynać.
Czyli jacy młodzi ludzie powinni zajmować się aktywizowaniem?
A. B.: Przede wszystkim ludzie z entuzjazmem, którzy chcą poświęcić tej starszej osobie swój czas. Ta druga strona myśli sobie wtedy: skoro przyszli do nas z taką energią i otwartością, to znaczy, że jesteśmy dla nich wartościowi, że warto z nami coś robić. Skoro nas do czegoś zachęcają, to znaczy, że jesteśmy jeszcze im do czegoś potrzebni. To są na pewno bardziej animatorzy niż nauczyciele i wykładowcy – tacy ludzie, którzy wciągną tych seniorów do wspólnych działań. Czasem jestem jednak zażenowana pomysłami na animowanie starszych pokoleń. Jak widzę jakieś imprezy pod hasłem aktywności 50+ i widzę jak starsze panie rapują, to czuję się tym upokorzona jako widz. Widać, że często same tego nie wymyślają, ktoś im to narzucił, one oczywiście są w tym bardzo fajne, ale mi jest smutno, jak to widzę. Gdyby te starsze panie robiły to razem z młodymi to może nabrałoby to większego sensu. Widziałabym źródło prawdziwej aktywizacji w uczciwej społecznej relacji. Organizacje pozarządowe, na szczęście, szukają często ludzi, którzy są ideowi, którzy nie traktują tego instrumentalnie, którzy często mają do tych obcych w sumie ludzi taki stosunek jak do swojej babci i dziadka – czyli z jednej strony wymagający, ale z drugiej ciepły i akceptujący, z humorem, z dystansem.
W naszym programie „Seniorzy w akcji” zapraszamy do zgłaszania się właśnie takie pary międzypokoleniowe, które razem potem realizują projekt i na poziomie koncepcyjnym i w późniejszym działaniu.
A. B.: Myślę sobie, że z tymi młodszymi to jest tak, że muszą być po prostu dobrze wychowani, z dobrym wyczuciem sytuacji, zachowujący pewne formy, zdający sobie sprawę, że to, co dla nich nie jest ważne może być ważne dla tej starszej osoby. Z kolei starsze osoby muszą po prostu czasem stonować swoje opinie, przypomnieć sobie, że jak były młode to też inaczej się ubierały i zachowywały. Wtedy będzie im łatwiej zaakceptować wybory młodszych. Stawiałabym w takich międzypokoleniowych parach na bliskie relacje. Jak razem pracujemy, to razem wymagamy od siebie nawzajem. Nie obniżajmy wymagań ze względu na to, że ktoś jest stary. „Dzisiaj mnie boli noga, to nie przyjdę”, „Ale może jednak pani dotrze?”, „Nie, nie dam rady”, „A może będzie pani przynajmniej pod telefonem?” - trzeba nie dać uciec i nie pozwolić na rozwinięcie się takiego przekonania, że „ci młodsi to robią to dla nas z litości”. Najlepiej tak zorganizować te wspólne aktywności, żeby było jasne, że naprawdę my sobie nie damy bez tych starszych rady. Oni wtedy wiedzą, że to jest naprawdę i od nich coś zależy. Wtedy nie rodzi się też takie poczucie w nich, że oni przyszli nas aktywizować i nas teraz aktywizują. To jest kwestia jakości tych relacji na poziomie prawdziwie ludzkim, i głęboko etycznym.
W nawiązaniu do pytania postawionego w jednym z rozdziałów książki "Psychologiczne portrety człowieka" pod Pani redakcją: czy człowiek w późnych latach życia zyskuje coś szczególnego, do czego nie ma dostępu na wcześniejszych etapach swego życia?
A. B.: Kiedyś tylko o tym pisałam. Teraz sama jestem na tym etapie życia i przekonuję się, że dobrze o tym napisaliśmy. Trzeba na początku założyć, że to dotyczy ludzi, którzy dobrze przeżyją swoje życie, czyli takich, którzy panują nad swoim losem. Mogę wszystko wiele razy tracić, być z potarganej historią rodziny, ale nadal mam w sobie ocalone poczucie panowania nad moim życiem. Co wynosimy na starość z tak przeżytego życia? No, na pewno coś tak wyświechtanego, jak mądrość życiową. To jest ważne pojęcie, bo łączy w sobie wiedzę i doświadczenia. Tutaj łączy się ta profesjonalna wiedza zdobywana przez edukację i lata pracy z tą mądrością życiową, której nie da się zapisać. Zdobywamy też wspartą doświadczeniami intuicję, która też nie jest czymś uchwytnym, ale dojrzewa razem z nami. Na pewno mocniej jej ufamy w starszym wieku, bo mamy więcej przykładów na jej skuteczność. To tutaj często się pojawia niezgoda między pokoleniami, bo babcia uparcie nam coś tłumaczy a my jej odpowiadamy, że co ona tam wie. Być może konkretnie to ona faktycznie już niewiele wie, bo jest z innego świata, ale życie ją nauczyło, że jak zrobisz tak, to będzie tak a jak zrobisz inaczej, to będzie inaczej. Tu oczywiście znowu wracamy do tego, że człowiek jest w tym sensie mądrzejszy, jeśli jego życie jest bogate w rozmaite doświadczenia, spotkania, zdarzenia. Taki starszy człowiek ze swoją mądrością i rozpoznaną własną intuicją może często być wspaniałym doradcą, mentorem lub kimś kto nie poda nam konkretnego rozwiązania, ale każe nam się jeszcze przez chwilę nad czymś zastanowić zanim podejmiemy ostateczną decyzję.
A co poza tą mądrością?
A. B.: Widzę też u starszych osób, które przeżyły dobrze swoje życie taką pogodę, optymizm i wielkoduszność. Z wiekiem mija już takie sztywne trzymanie się różnych reguł. Łatwiej jest mi machnąć ręką, zgodzić się na pewne odstępstwa, nie dlatego, że coś lekceważę, tylko dlatego, że więcej widzę i rozumiem. Nazwałabym to odejściem od reguł na rzecz sensu. To jest taka prawdziwa empatia.
Jeszcze coś co zyskujemy na starość?
A. B.: Myślę jeszcze o sieci kontaktów społecznych. Ja na przykład chętnie włączam w swoją sieć swoich startujących dopiero w zawodzie doktorantów. I kiedy ja się wyłączę, to oni zostaną. Piszemy razem artykuły, zaznajamiam ich ze swoimi znajomymi na konferencjach naukowych. Erikson powiedział, że ludzie, którzy nie mają swoich własnych dzieci powinni potraktować swoich młodszych współpracowników jako pokolenie, któremu można coś zostawić. Nie tylko swoją wiedzę i doświadczenia, ale także swoje kontakty, relacje. To jest dzisiaj bardzo ważne.
Co z psychologicznego punktu widzenia jest pozytywnego w starzeniu się?
A. B.: Na pewno z biologicznego punktu widzenia nic. Bo mam tyle planów i pomysłów, że nie chciałabym się starzeć. Ale z psychologicznego punktu widzenia, to dla mnie fajne jest poczucie spełnienia. Fajne jest poczucie dobrze przeżytego życia. Jeszcze raz podkreślam, że nie mam tu na myśli życia usłanego różami. Dobrze przeżyte czyli zawsze w moich rękach. Nie zawsze mogłam wszystko zrobić tak, jak chciaam, wszystkiemu złemu zapobiec, ale przynajmniej wiem, że się starałam. Potem na pewno też fakt, że mam dużo wspaniałych znajomych, że zostawię po sobie dużo dobrych wspomnień, że byłam ważną osobą dla wielu osób. Nie każdy zostawia po sobie materialne ślady, po mnie majatku wiele nie zostanie. Ale to, co zostaje po nas we wspomnieniach, kontaktach jest bardzo ważne. Wielu ludzi tego nie ma na własne życzenie. Dzisiaj to grozi agresywnie robiącym karierę trzydziesto- i czterdziestolatkom. Odsuwają od siebie wejście w stały związek, czyli w jakieś zobowiązanie, odsuwają decyzję o dziecku, potem o kolejnym dziecku, odcinają się od swoich korzeni, nie ma się siły, więc się nie pielęgnuje więzi sąsiedzkich – na własne życzenie taki człowiek szykuje sobie straszną starość. Bez ludzi. I bez jakiejkolwiek sensownej aktywności.
ANNA
IZABELA BRZEZIŃSKA - profesor zwyczajny UAM w Poznaniu, członek
Komitetu Psychologii PAN, kierownik Zakładu Psychologii Socjalizacji
i Wspomagania Rozwoju w Instytucie Psychologii UAM, lider Zespołu Wczesnej Edukacji i członek Rady Naukowej Instytutu Badań Edukacyjnych w Warszawie; autorka prac z zakresu
psychologii rozwoju, edukacji i zdrowia publicznego; autorka
monografii (kilka wydań) Społeczna
psychologia rozwoju,
współautorka książki W
poszukiwaniu złotego środka,
Rozmowy
o rozwoju człowieka (2005); redaktorka i autorka podręczników, m.in. Portrety
psychologiczne człowieka,
Praktyczna
psychologia rozwojowa (2005)
oraz serii ośmiu tomów poświęconych szansom i zagrożeniom
rozwoju od dzieciństwa po późną dorosłość; współredaktorka
książki Problemy
etyczne w badaniach i interwencji psychologicznej wobec dzieci i
młodzieży (2007)
oraz redaktorka czterech serii publikacji poświęconych aktywizacji
zawodowej osób z ograniczeniami sprawności: Osoby
niepełnosprawne;
Przeciw
wykluczaniu z rynku pracy;
Osoby
z ograniczeniem sprawności na rynku pracy;
Aktywność
zawodowa osób z ograniczeniami sprawności.