Dzierganie z sercem
11 czerwca przypada Międzynarodowy Dzień Dziergania w Miejscach Publicznych. Dziergające gdynianki zorganizują z tej okazji flash mob – Chcemy coś obdziergać, może ryby z gdyńskiego herbu dostaną od nas kolorowe sweterki? Pojawimy się w kilku miejscach Gdyni i wciągniemy do współpracy przechodniów – opowiada Ula Zalewska, animatorka projektu nagrodzonego w konkursie „Seniorzy w akcji”. Publiczne dzierganie będzie podsumowaniem wielomiesięcznych działań, w którym wzięło udział blisko 70 osób w różnym wieku zaangażowanych w produkcję wyjątkowych kocy, chust, skarpet przekazywanych osobom potrzebującym.
Dziergania się nie docenia
Urszula Zalewska wiele rzeczy w swoim życiu robi „od zawsze”. Dzierganie jest jedną z nich – na drutach robiła jej mama, babcia, to od nich Ula przejęła także społecznikowskie geny. Od zawsze więc robi na drutach i od zawsze nie może usiedzieć na miejscu. Te dwie cechy musiały się w końcu skumulować w jednym działaniu. Zaczęło się od książki „Skrawki życia” Debbie Macomber, jak mówi Ula „babskiego czytadła”– nie mylmy tego tytułu ze znanym filmem. W książce osią wydarzeń jest sklep z włóczkami, którego właścicielka prowadzi dla lokalnej społeczności kurs robienia na drutach. Książkę wyłowiła z kosza w supermarkecie córka Uli, Zuzia (ma 29 lat, też dzierga, też działa społecznie). Ula skrzyknęła przyjaciółki początkowo spotykały się we własnym gronie by robić na drutach dla siebie, dla dzieci i przyjaciół. – Dziergania się nie docenia – mówi Ula – Każdy miał kiedyś jakąś babcię czy ciocię, która zrobiła mu na drutach skarpetki czy szalik, to nie wydaje się być zbyt porywające. Uli i jej „dziewczynom” szybko przestało to wystarczać. Chciały spożytkować energię, którą generowały te spotkania. Przerodzić dzierganie w coś więcej, niż kolejny szalik który wyląduje na półce. Ula: To w nas narastało, wiedziałyśmy, że chcemy razem tworzyć rzeczy, które będą innym potrzebne. Znalezienie miejsca i ludzi, do których zwróciły się ze swoim pomysłem nie było trudne. Jeden z gdyńskich Domów Pomocy Społecznej ma 70 mieszkańców. Od początku akcji regularnie przybywa w nim niezwykłych, wielobarwnych koców. Z czasem oprócz koców zaczęły dziergać skarpety i czapki, chusty i poncza. Od razu powiedziałyśmy sobie że nie chcemy, by nasze koce czy skarpety były anonimowo pakowane do pudeł i po prostu rozdawane organizacjom charytatywnym. Równie ważny dla nas jest kontakt, który nawiązujemy z tymi, do których trafiają nasze prace. Co 2-3 miesiące jedziemy do DPSu z nowymi kocami i zamienia się to w małe święto – czeka na nas kawa, ciasta i opowieści od mieszkańców – opowiada Ula.
Przepis na gdyński kwadrat
Nad każdym kocem pracują wspólnie. Najpierw dziergają prostokąty o wymiarach 18x23 cm, dokładnie według szablonu – i choć jaki jest prostokąt każdy wie, uparcie nazywają je kwadratami i to właśnie z 49 takich „gdyńskich kwadratów” składa się gotowy pled. Razem wychodzi 49588 oczek do udziergania na jeden koc! Każdy prostokąt ma inny kolor, inny ścieg, ich końcowe rozłożenie w gotowym kocu trwa czasem parę dni – trzeba raz ułożyć, potem na chwilę zostawić i spojrzeć ponownie, musi być idealnie. Kiedy zaczynały dziergać „dla świata”, rozpuściły wieści pocztą pantoflową, do akcji informacyjnej przyłączył się ksiądz z ambony. Na pierwsze spotkanie przyszły tłumy. Od tamtej pory – a dziergają już blisko rok, przez ich spotkania przewinęło się 70 osób, z czego ponad połowa przychodzi regularnie. Przychodzą panie na emeryturze i te, które w domach zatrzymała renta. Przychodzą młode dziewczyny i pracujące mamy. 2 razy w tygodniu siadają przy wielkim stole (w Caffe Anioł lub w Miejskiej Bibliotece Publicznej na Obłużu) – niektóre robiące na drutach od lat, inne zaczęły dziergać dopiero w tej grupie. Zaczynają od prostych ściegów, potem dziergają warkocze, aż w końcu przychodzi czas na wyższą szkołę jazdy. Skarpety. Ula najbardziej lubi moment, kiedy któraś z dziewczyn nie może uwierzyć, że wszystko jest „takie proste!!”. Skarpety wędrują m.in. na dziecięcy oddział hematologiczny i onkologiczny – wcześniej 30 par, razem z czapkami, trafiło do grupy dzieci z zespołem Downa – to były nagrody wygrane w turnieju sportowym.
Pierwsze akcje przez pół roku, organizowały niemal bez budżetu. Na spotkania przynosiły domowe smakołyki, resztki własnych włóczek. Zdarzało się, że przychodzili starsi mężczyźni z torbami pełnymi kolorowych motków, które zostały po ich żonach. Włóczki są drogie, a w spotkaniach uczestniczyły panie, które niejednokrotnie z emerytury musiały przeżyć za 50 zł tygodniowo – jeśli pamiętamy, że motek wełny może kosztować ok. 20 złotych łatwo sobie wyobrazić, ile znaczył taki gest. Kiedy przeczytały o konkursie Seniorzy w akcji, postanowiły się zgłosić, aby rozwinąć i wypromować te działania. Ulę w rozszerzeniu działań wsparła Agnieszka Robakowska, wcześniej młoda uczestniczka spotkań.
Zakazane tematy
Do dziś na spotkaniach dzierganiowych nie ma obowiązku dziergania. Niektóre panie wolą pracować w domach – przychodzą po motki wełny i przynoszą zrobione wcześniej prostokąty. Ula nie wypuszcza ich bez choćby kawy. Są panie, które dziergają mimo choroby Parkinsona i takie, które mają problemy ze wzrokiem. Jest zatem sekcja która zszywa „kwadraty” w cały koc i sekcja, która szydełkiem obrębia jego brzegi. I są takie panie, które przychodzą posłuchać kolejnego odcinka powieści – bo dzierga również pani bibliotekarka, która na początku spotkania przez kwadrans czyta fragment wybranej książki z półki nowości. Żeby wszystko nie wyglądało tak różowo, Ula wprowadziła listę tematów zakazanych: Nie mówimy o chorobach, polityce, religii i wnukach! Świat babć często zawęża się tylko do nich a ja jestem ciekawa ich własnych historii. Pytam, jakie mają pierwsze wspomnienia z dzierganiem – to uruchamia pamięć, przywołuje wzruszające opowieści z rodzinnych domów i buduje atmosferę bliskości.
Dziewczyny wyjdźcie z babcinej szafy!
Niech dzierganie przestanie być synonimem babci! – tak mógłby brzmieć manifest Manual Factory. Przy drutach odpoczywa głowa, człowiek nabiera dystansu, nie przestaje się uczyć, co więcej – w tak zwartej grupie zyskuje akceptację i poczucie sensu własnej pracy. To nie sztuka coś zrobić, wytworzyć – wartości nabiera to wówczas, kiedy z procesu tworzenia wynosimy coś więcej – przekonuje Urszula. - Z tych spotkań wynosimy tak wiele. Uczymy się od siebie nawzajem, spędzamy miło czas, a przy tym robimy coś, co jest ważne dla innych. W każdy koc wkładamy kawałek siebie.
Ula, jak sama mówi, lubi ludzi. Wierzy, że tym, co daje ludziom energię, jest pasja – działanie, któremu w danym momencie mogą się poświęcić w 100%. Udało jej się zainteresować tym tematem media – dzięki temu raz na jakiś czas może odebrać telefon jak ten z Wrocławia z pytaniem, czy nie potrzebują włóczki. Albo jak z Olsztyńskiej biblioteki, od pani która, zainspirowana projektem chce realizować u siebie podobne działania. Skąd bierze taką energię? Znów będzie o mamie, która za czasów najciemniejszej komuny zorganizowała koleżankom na dzień kobiet wyjście do kosmetyczki – na przekór wszystkim goździkom i rajstopom. Musi też być o Zuzi i Jacku, mężu Uli, bez których nie mogłaby robić połowy tego, co robi. Albo o mamie, z którą (i oczywiście z Zuzią) założyły fundację „Nadaktywni”, w której skupią się na działaniach międzypokoleniowych, aktywizujących ludzi intelektualnie i manualnie. – Ludzie mnie nakręcają! – mówi Ula i odpowiada w ten sposób na pytanie, skąd czerpie do tego energię.
Ten tekst jest o dzierganiu, o zwykłych-niezwykłych kobietach z Gdyni i o Uli, która je wszystkie skrzyknęła. Ale o niej samej można by napisać jeszcze kilka takich tekstów i do naszej historii możemy dodziergać tylko małe skrawki tego, czym jeszcze zajmuje się Ula. Najłatwiej usiąść z nią przy wspólnym stole, złapać za druty i posłuchać o tym, jak z córką przez 2 lata uczyła tańca osoby niesłyszące. Albo jak organizują pokaz mody, na którym panie w różnym wieku będą prezentowały ubiory z kolekcji lokalnego wytwórcy. Ile takich historii opowiedziały sobie uczestniczki Manual Factory od początku spotkań? Albo choćby przez ostatnie miesiące, kiedy wspólnie wydziergały 9 koców, 8 chust, 10 par skarpet i 12 czapek? Jak im się to udało, jeśli wiele z nich stawiało swoje pierwsze kroki? – Ula: Z dzierganiem jest jak z tańcem: zrozumiesz i już umiesz. Trzymajcie kciuki za akcję 11 czerwca - dzierganie w przestrzeni miejskiej Gdyni!
Projekt „Manual Factory – dzierganie z sercem”, animowany przez Urszulę Zalewską i Agnieszkę Robakowską jest realizowany we współpracy ze Stowarzyszeniem Przyjaciół Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gdyni w ramach konkursu „Seniorzy w akcji” Towarzystwa Inicjatyw Twórczych „ę” i Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJestem zdania, że tego typu akcje bardzo uszlachetniają. Ja również zrobiłam kilka rzeczy z włoczki z lnu https://alewloczka.pl/pl/c/Wloczki-z-lnu/17 które zostały przekazane osobom potrzebującym. Jestem zdania, że warto organizować tego typu akcje.
OdpowiedzUsuńMyślę, że każde dzierganie ma w sobie trochę włożonego serca gdyż takie rzeczy robimy z pasji a nie z przymusu. Zupełnie tak samo ja podchodzę do prac z tkaninami z nadrukiem https://ctnbee.com/en/printing-on-knitted-fabrics i to co z nich wykonuję wychodzi praktycznie ode mnie. To my jesteśmy tymi osobami, które tworzą coś z niczego.
OdpowiedzUsuń